20 czerwca 2011

O kryzysie też pośpiewać można



To mi się podoba. Tak zaśpiewać o trudnych sprawach, żeby postronny nieznający języka słuchacz nawet się nie połapał, że powinien uronić łzę współczucia.

Przyznam szczerze, że jak pierwszy raz słuchałam "Gurbet" w wykonaniu Özdemir Erdoğana to pomyślałam "ale miła piosenka, pewnie o czymś fajnym, bo buja całkiem przyjemnie". Po zapoznaniu dokładniej z tekstem okazało się, że dałam się zwieść. Bo pan Özdemir śpiewa o niczym innym jak o zroszonym łzami i krwią obywateli Republiki Tureckiej kryzysie finansowo-społecznym, którego źródłem było załamanie rynku naftowego na początku lat 70. W pieśni pada masę mocnych słów - o głębokich ranach, agonii, czarnych chmurach nadciągających znad Iraku itp. Jak już wgryzłam się w ten straszliwy tekst pomyślałam, że pan Marley nie powstydziłby się takiego zestawu - bujająca muzyka i tekst o tym co na wątrobie i sercu leży [jak pewnie wiecie Bob Marley trochę później zaczął swą światową karierę, więc zaryzykuję stwierdzenie, że zaangażowane politycznie rege jednak zadebiutowało w Turcji].
Teledysk do utworu nie jest pewnie oryginalny [założę się, że to jakaś samoróbka], ale pokazuje archiwalne zdjęcia z kryzysowej Turcji lat 70. Ja osobiście lubię takie stare pierdoły, więc wideo mi się podoba.
Właściwie nowością nie jest, że młodzi tureccy wykonawcy sięgają po wiekowe hity. Całkiem niedawno "Gurbet" odświeżył [ponoć kultowy w pewnych kręgach] zespół Duman. Myślę, że w świetle najnowszych wydarzeń politycznych piosenka nabrała trochę innego kontekstu, a sam tekst można uznać za kultowy i ponadczasowy protest-song.

Ale i kobiety śpiewają o kryzysie. Moja ulubienica [wspominana już wcześniej na tym blogu] pani Ajda Pekkan w 1980 r. zaprezentowała na konkursie Eurowizji ten oto fantastyczny utwór:



Jest to piosenka o... [gdyby nie mój kolega nie mający problemów ze zrozumienie języka wykonawczyni, to życiu bym tego nie rozszyfrowała] Ajda śpiewa o kryzysie naftowym [a ja bym, głupia pomyślała, że diva zwyczajnie śpiewa o miłości do benzyny]. Nie ma to jak mocne przesłanie na kiczowatej Eurowizji.

8 czerwca 2011

Taki to eurowizji się nie boi



Po pierwsze to wielkie "welcome back!". Z dala od internetu i zasięgu telefonii komórkowej było czadowo. A teraz do rzeczy.

Demir Demirkan jest twardym chłopem, to widać i słychać. Nie jestem tylko pewna czy włosy same mu wypadły, czy to element bardziej przemyślanej stylizacji [może podoba mu się styl polskich macho z warzywniaka?]. O mocy tego piosenkarza, kompozytora i autora tekstów świadczy fakt, że nie bał się zastartować nawet w kicz kontest of jurołp, w skrócie Eurowizja. A jak już wystartował to miał do kompletu nie byle jaką towarzyszkę - tuningowaną blondynkę, może takie właśnie koleżanki lubi. [Inna sprawa, że owa niewiasta całkiem przyzwoicie śpiewa, choć na taką może nie wygląda].

Utwór z powyższego video nie jest niestety sławnym hitem eurowizyjnym. Za to ocieka nie mniejszym patosem, zarówno tekstowo jak i muzycznie. Już sam tytuł "Zaferlerim" [triumfy] już daje do myślenia.
Sama piosenka jest o... miłości [jak ponoć 99% wszystkich piosenek na tym świecie]. Jej tekst skonstruowany jest całkiem przyzwoicie, choć gdyby obniżyć górnolotny ton, byłoby bardziej przystępnie i rockowo, a Demir niewątpliwie jest rockowcem [przynajmniej na takiego pozuje]. A tak to mamy zwyciężający w promieniach porannego słońca podmiot liryczny, który te zwycięstwa dedykuje pani swego serca. Odradza się co rano jak feniks z popiołów i znów dla niej [lub z nią?] triumfuje. [Właściwie to od razu skojarzyło mi się to z gladiatorem - naoliwionym, umięśnionym i zwyciężającym co rano dla jakiejś uroczej kobitki w papilotach i rozklapanych pantoflach, choć Turczynki ponoć od rana chodzą zrobione na bóstwo].
W świetle tego tekstu trochę karykaturalnie wypada marniusi teledysk - pół ekranu dla Demira grającego na gitarze, a drugie pół dla jakiejś pary w bieliźnie opromienionej wprawdzie słońcem poranka, ale żadnego triumfu w ich przypadku nie zauważyłam.
Choć rozczarowało mnie to video, samej piosenki da się słuchać, a jak się nie rozumie tekstu to da się jej słuchać z podwójną przyjemnością.
Na zakończenie dodam, że to chyba niestety jeden z lepszych utworów Demir Demirkana jaki słyszałam [i nie wiem czy płakać, czy cieszyć się?].