31 grudnia 2011

Na imprezę



Kompletnie nie zagłębiałam się w treść tej piosenki [zakładam, że jest wybitna]. Za to wyśmienicie nadaje się na sylwestrowe pląsy - dobrze buja, rytm jest wyraźny i była na składance "turkish dance hits". Do tego pani pieśniarka ma na sobie imprezowy błyszczący staniczek - więc na wieczorową imprezę w sam raz pasuje.

Udanego sylwestrowego balu i radości w nowym roku :)

19 listopada 2011

Zima idzie, czyli hüzün w czystej postaci



"Dziewczyna ze smutkiem w oczach".

Do tej pory znałam jedną kultową piosenkę z "dziewczyną" w tytule, a mianowicie "Dziewczynę o perłowych włosach". Z tym, że węgierskie wyobrażenie o kultowej dziewczynie trochę różni się od tego tureckiego. Ta węgierska wyłania się jak Wenus z morskiej piany, jest zjawiskiem estetycznym, obiektem westchnień, ale takim trochę odrealnionym i pozbawionym uczuć. Turecka zapada na jesienno zimową chandrę zwaną hüzün, a razem z nią na depresję choruje wielbiciel jej wdzięków i magnetyzującego spojrzenia. [Czyli standard niespełnionej miłości opiewanej w balladach rodem z Azji Mniejszej. Bo i po co ma być ładnie, uroczo, romantycznie i prosto, jak może być co najmniej melodramatycznie?]

Gdyby komuś było mało kichy za polskim oknem, braku słońca który będzie doskwierał już nieprzerwanie do wiosny, polecam mroczny Karapaks. [Choć lepiej wybrać się na słoneczne południe, bo mimo iż Turcu narzekają na swoje zimy, są one stanowczo łagodniejsze niż te polskie].

16 października 2011

Po prostu jesień.

Dziś nie będę nic pisać [bo mądrości wyczerpały mi się póki co], za to zamieszczę kilka utworów, których wspólnym mianownikiem jest jesień. Miłego odbioru.


Odkryty przeze mnie niedawno i pokochany od pierwszego posłuchania Cem Adrian.


Burak Kut, po prostu.


Metro [o nich akurat nie znalazłam jeszcze żadnej wzmianki w internecie]


Przepiękny Teoman.


Kultowe Kargo.


Nawet gotyk-metalowa Almora o jesieni zaśpiewała.


Hip-hop, całkiem poetycki. Da Poet.


Urocza Ceylan Ertem.


Trochę przewidywalni w swym rockowym stylu Mor ve Ötesi.


Chilloutowy Burak Demir.


Mocne, hiphopowe Panzehir [tzn.odtrutka].


Njuejdżowe Yansımalar.

15 października 2011

... a zakochane Turczynki płaczą.



Mistrzostwo świata to to nie jest, po prostu miło się słucha. Widziałam nawet jedną z wersji "teledysku" podpisaną "Jimi Hendrix style Yavuz Çetin - Köle (guitar blues)" [patos na maksa].
Natrafiwszy na ten utwór przypomniały mi się lata 90 i napompowane niespełnioną miłością, łzawe ballady wyśpiewywane przez rzesze polskich, i nie tylko polskich, rockmenów. Yavuz Çetin świetnie wpisał się ten właśnie romantyczny nurt światowej piosenki.

Tytuł utworu bardzo wymownie opisuje jego treść, bo "Köle" oznacza niewolnika [uczuć w tym konkretnym przypadku]. W tekście mowa o podmiocie lirycznym złapanym w klatkę przez jakąś "ją", który z braku innych alternatyw działania po prostu stał się niewolnikiem miłości . Niemniej podmiotowi lirycznemu wcale nie jest do śmiechu.

Założę się, że w momencie kiedy powstawała ta piosenka, wiele tureckich dziewczyn oddałoby wszystko, żeby mieć w klatce autora tego hitu. [Dziś niestety już go w klatkę nie można złapać].

26 sierpnia 2011

Romantyzm wprost z konceru życzeń



Barış Manço, o ile w Turcji cieszy się wielkim poważaniem, to moi polscy znajomi wcale nie zachwycają się nim tak bardzo.
Jarek słysząc jego bardziej skoczne hity dostaje pokrzywki alergicznej [ballady znosi cierpliwie, choć daleko mu do zachwytów równych utworom Yavuza Bingola].
Koleżanka po obejrzeniu kiedyś jakiegoś zdjęcia pana Manço, zapytała czy to czasem nie Czesław Niemen, i chyba na tym zakończyła zapoznawanie się z jego twórczością. [Inna sprawa, że skojarzenie było całkiem trafne].
Pozostali nie rzucili okiem nawet na zdjęcia i już wiedzą, że jak śpiewa po turecku, to na pewno jest obciachowo.
A ja go lubię po prostu. Uważam, że nie dość, że fajnie śpiewał, to był nawet całkiem przystojny.

"Gülpembe", to piosenka dzięki której w ogóle natrafiłam na jego twórczość. Zainteresował mnie sam teledysk - typowy klip lat 80, jakich pewnie masę puszczano przy okazji różnorodnych "Telewizyjnych koncertów życzeń". [Aż łezka mi się w oku zakręciła - rodzinne niedzielne popołudnia u babci i bankowo włączony telewizor, a tam hity i teledyski ani gorsze ,ani lepsze niż ten powyżej].
Myślę, że nie każdy współczesny piosenkarz odważyłby się pozować na tle kwitnącego sadu i do tego śpiewać o miłości. Pewnie od razu zostałby posądzony co najmniej o dziecinny gust, jak nie o coś jeszcze dziwniejszego. Teraz, żeby podbijać serca pań trzeba być twardym macho, fotografować się na tle gangów, szybkich samochodów, w otoczeniu roznegliżowanych lasek, no i broń boże taki macho nie może wyznawać swoich uczuć tak otwarcie jak to zrobił
Barış Manço. A zrobił to bardzo romantycznie. Bo śpiewa tu do swojej Gülpembe [tłumacząc dosłownie: kolor róży], że oczekuje na nią jak na wiosnę. A miłość tak go rozpiera, że nie może mówić o niej cicho, tylko pragnie wyśpiewać ją na całe gardło. Pada tu masę pięknych epitetów i deklaracji dozgonnej miłości. Dla jednych taki tekst to tandeta, innych może wzruszać i poruszać [patrz - do dziś porusza rzesze zakochanych Turczynek w wieku dowolnym].
Ciekawostką jest, że Tureccy faceci prawiąc swoim wybrankom komplementy często używają słów związanych z różami. Być może dlatego, że miasta tureckiego interioru słyną z tychże kwiatów
[np. Isparta- ma nawet w centrum betonowy pomnik różowej róży, na tle której to rzeźby fotografują się chyba wszyscy mieszkańcy tej metropolii i okolicznych miejscowości]? Zresztą i w Polsce jak jest miłość to róże muszą być [w pewnych kręgach tematycznych bywają to nawet róże w celofanie].

Można się śmiać z tureckiego romantyzmu, niemniej i masę polskich dziewczyn "leci na te klimaty". Dlatego [jak to drzewiej bywało z koncertach życzeń] "dla wszystkich pań, które po ostatnich wakacjach, swe serca zostawiły w Turcji...
Gülpembe jeszcze raz" ;)

20 czerwca 2011

O kryzysie też pośpiewać można



To mi się podoba. Tak zaśpiewać o trudnych sprawach, żeby postronny nieznający języka słuchacz nawet się nie połapał, że powinien uronić łzę współczucia.

Przyznam szczerze, że jak pierwszy raz słuchałam "Gurbet" w wykonaniu Özdemir Erdoğana to pomyślałam "ale miła piosenka, pewnie o czymś fajnym, bo buja całkiem przyjemnie". Po zapoznaniu dokładniej z tekstem okazało się, że dałam się zwieść. Bo pan Özdemir śpiewa o niczym innym jak o zroszonym łzami i krwią obywateli Republiki Tureckiej kryzysie finansowo-społecznym, którego źródłem było załamanie rynku naftowego na początku lat 70. W pieśni pada masę mocnych słów - o głębokich ranach, agonii, czarnych chmurach nadciągających znad Iraku itp. Jak już wgryzłam się w ten straszliwy tekst pomyślałam, że pan Marley nie powstydziłby się takiego zestawu - bujająca muzyka i tekst o tym co na wątrobie i sercu leży [jak pewnie wiecie Bob Marley trochę później zaczął swą światową karierę, więc zaryzykuję stwierdzenie, że zaangażowane politycznie rege jednak zadebiutowało w Turcji].
Teledysk do utworu nie jest pewnie oryginalny [założę się, że to jakaś samoróbka], ale pokazuje archiwalne zdjęcia z kryzysowej Turcji lat 70. Ja osobiście lubię takie stare pierdoły, więc wideo mi się podoba.
Właściwie nowością nie jest, że młodzi tureccy wykonawcy sięgają po wiekowe hity. Całkiem niedawno "Gurbet" odświeżył [ponoć kultowy w pewnych kręgach] zespół Duman. Myślę, że w świetle najnowszych wydarzeń politycznych piosenka nabrała trochę innego kontekstu, a sam tekst można uznać za kultowy i ponadczasowy protest-song.

Ale i kobiety śpiewają o kryzysie. Moja ulubienica [wspominana już wcześniej na tym blogu] pani Ajda Pekkan w 1980 r. zaprezentowała na konkursie Eurowizji ten oto fantastyczny utwór:



Jest to piosenka o... [gdyby nie mój kolega nie mający problemów ze zrozumienie języka wykonawczyni, to życiu bym tego nie rozszyfrowała] Ajda śpiewa o kryzysie naftowym [a ja bym, głupia pomyślała, że diva zwyczajnie śpiewa o miłości do benzyny]. Nie ma to jak mocne przesłanie na kiczowatej Eurowizji.

8 czerwca 2011

Taki to eurowizji się nie boi



Po pierwsze to wielkie "welcome back!". Z dala od internetu i zasięgu telefonii komórkowej było czadowo. A teraz do rzeczy.

Demir Demirkan jest twardym chłopem, to widać i słychać. Nie jestem tylko pewna czy włosy same mu wypadły, czy to element bardziej przemyślanej stylizacji [może podoba mu się styl polskich macho z warzywniaka?]. O mocy tego piosenkarza, kompozytora i autora tekstów świadczy fakt, że nie bał się zastartować nawet w kicz kontest of jurołp, w skrócie Eurowizja. A jak już wystartował to miał do kompletu nie byle jaką towarzyszkę - tuningowaną blondynkę, może takie właśnie koleżanki lubi. [Inna sprawa, że owa niewiasta całkiem przyzwoicie śpiewa, choć na taką może nie wygląda].

Utwór z powyższego video nie jest niestety sławnym hitem eurowizyjnym. Za to ocieka nie mniejszym patosem, zarówno tekstowo jak i muzycznie. Już sam tytuł "Zaferlerim" [triumfy] już daje do myślenia.
Sama piosenka jest o... miłości [jak ponoć 99% wszystkich piosenek na tym świecie]. Jej tekst skonstruowany jest całkiem przyzwoicie, choć gdyby obniżyć górnolotny ton, byłoby bardziej przystępnie i rockowo, a Demir niewątpliwie jest rockowcem [przynajmniej na takiego pozuje]. A tak to mamy zwyciężający w promieniach porannego słońca podmiot liryczny, który te zwycięstwa dedykuje pani swego serca. Odradza się co rano jak feniks z popiołów i znów dla niej [lub z nią?] triumfuje. [Właściwie to od razu skojarzyło mi się to z gladiatorem - naoliwionym, umięśnionym i zwyciężającym co rano dla jakiejś uroczej kobitki w papilotach i rozklapanych pantoflach, choć Turczynki ponoć od rana chodzą zrobione na bóstwo].
W świetle tego tekstu trochę karykaturalnie wypada marniusi teledysk - pół ekranu dla Demira grającego na gitarze, a drugie pół dla jakiejś pary w bieliźnie opromienionej wprawdzie słońcem poranka, ale żadnego triumfu w ich przypadku nie zauważyłam.
Choć rozczarowało mnie to video, samej piosenki da się słuchać, a jak się nie rozumie tekstu to da się jej słuchać z podwójną przyjemnością.
Na zakończenie dodam, że to chyba niestety jeden z lepszych utworów Demir Demirkana jaki słyszałam [i nie wiem czy płakać, czy cieszyć się?].

8 maja 2011

Po prostu Moğollar




Klasyka tureckiej muzyki filmowej. Kultowy i nadal grający [w zmienionym lekko składzie] Moğollar nagrał ten utwór, jak i resztę ścieżki dźwiękowej do filmu "Selvi Boylum, Al Yazmalım" [Dziewczyna w czerwonej chuście] w 1978 r. Wbrew pozorom nie jest to szalona muzyka lat siedemdziesiątych, tylko bardzo kimatyczna i ponadczasowa produkcja.

Film [na podstawie noweli Чыңгыз Айтматовa, kirgiskiego pisarza dość popularnego swego czasu w pewnych kręgach kulturowych] przywodzi mi na myśl troszkę toporne produkcje ZSRR i uważam to za jego wielką zaletę. Lubię tego typu filmy za ich niepowtarzalny klimat. Całą fabułę streszcza mniej więcej powyższe wideo. Pani, dwóch panów, miłość, zdrada, przywiązanie i trudny wybór życiowy. Warto obejrzeć to dzieło, bo swego czasu zebrało kilka ważnych nagród, nie tylko w Turcji.

Z pewnego źródła wiem, że na tym filmie, wyświetlanym w Tureckiej telewizji, wychowały się rzesze młodzieży między innymi z mego pokolenia.

Sama zaś muzyka - mnie podoba się bardzo i pasuje do filmu, a Moğollar do dziś fajnie gra. Dlatego warto poszukać ich płyt, albo przynajmniej innych utworów w czeluściach internetu.

2 maja 2011

Papierosowy blues




Nie wiem co takiego ma w sobie ta akurat piosenka [na pewno nie dobry teledysk, bo to co widać, to jakieś paskudztwo]. W każdym razie głos pana Yaşar Kurt robi na mnie wrażenie.

Tytułowa "ruhum" to "moja dusza". Jest to bluesowa oda do duszy własnej podmiotu lirycznego, wyrażającego [jak to w bluesie] tęsknotę i pragnienie wolności, pytania egzystencjalne i ogólny ból istnienia na tym łez padole. Pewnie tekst ma drugie dno w postaci pogmatwanych losów samego autora [tak na moje oko może mieć pewne odniesienia osobiste].

A dlaczego papierosowy blues? Bo to właśnie wykonanie, od pierwszego momentu, kojarzy mi się z zadymioną knajpą i Yaşar Kurt śpiewającym swój song przy akompaniamencie gitary. Pełna asceza. Druga sprawa, że Turcy pewnie z chęcią zaćmiliby papieroska słuchając tego hitu [bo to naród nałogowych palaczy, zwłaszcza wśród mężczyzn]. Trzecia sprawa - Yaşar Kurt pewnie kopci jak fabryka, słychać to gołym uchem. Ale i tak jest pięknie.

1 maja 2011

W sam raz na majówkę



"Punk's not dead!", krzyczały mury i przystanki autobusowe jeszcze pod koniec lat 90. Niestety. Pank umarł. Świeć Panie nad jego smętnym, ciężkim duchem.

Aktualnie powstają różne hybrydy tematyczne pod hasłem punkrock. Jedną z nich jest właśnie Pijama [dziwnie podobna nazwa do polskiej Pidżama Porno]. Teledysk przypadkiem wpadł mi w oko, jako pierwszy wyszukany pod hasłem "turkish punk". Z tematem przewodnim wyszukiwania ma to na moje ucho niewiele wspólnego [no chyba, że ska też pod punkrock podpada, aż taką specjalistką w tym temacie nie jestem]. Niemniej wydał mi się pasujący do aktualności obyczajowo-społecznych.

O czym mówi utwór, kompletnie nie wiem, nie zadałam sobie trudu wgryzienia się w jego treść [nawet z przetłumaczeniem tytułu miałam problem, bo za cienka w niuansach tureckiego jednak jestem]. Ważniejszy jest teledysk - w sam raz na majowy piknik w przyjaciółmi. Wystarczy wziąć piwo, zainstalować się gdzieś w plenerze i impreza gotowa. Jest muzyczka, jest woda ze węża ogrodowego i jest cool.
Myślę, że tak właśnie wygląda idealny młodzieżowy wypoczynek w Turcji [młodzieży spragnionej zachodniego modelu rozrywek]. I tym optymistycznym akcentem... życzę miłej majówki, polskiego kochanego długiego weekendu, święta pracy i konstytucji.

[U mnie pada, ale i tak jest fajnie].

7 kwietnia 2011

6 minut tureckiej wiosny, i park na dokładkę



Witam po długiej przerwie, spowodowanej ogólną niechęcią do komputera, nabytą w pracy.

Dziś utwór w stylu oriental dub zatytułowany "Bahar" [czyli wiosna].
Teledysk do niego marny, właściwie to chyba jakieś zdjęcie promocyjne lub okładka płyty Baba Zula. Ale muzyka broni się i oddaje klimat tureckiej wiosny.
Lubię prezentować utwory Baba Zula, bo to muzyka międzynarodowa - bez słów, które komplikują odbiór jej treści.

Pozostając w wiosennym nastroju jeszcze jeden, tym razem profesjonalnie zrobiony teledysk Baba Zula do utworu "Abbasağa Parkı" [Park Abbasağa, czyli jeden ze słynniejszych Stambulskich terenów zielonych]. Są ptaszki, słychać ciepły wiatr, do tego zieleń drzew. Miłej wiosny kochani, oczywiście w rytmie oriental dub.

18 marca 2011

J jak jazz, G jak Görsev



Cholerna wiosna nie chce przyjść. Za moim oknem mieszanka późnej jesieni i późnej zimy - nie bardzo jest na co patrzeć i czym się cieszyć. Dlatego odbywszy przymusowe służbowe wycieczki do i z pracy, zagrzebuję się w kocu i miłych dźwiękach. Tylko to mi pozostało w sumie. Sztalugi zajęte - Yarek Mateyko maluje zapamiętale obrazy, których potem żal sprzedawać [a rodzina i przyjaciele nie mają już gdzie ich wieszać, o własnych ścianach nie wspomnę].

Zmuszona tymi okolicznościami, grzebnęła dzisiaj w moim ulubionym serwisie internetowym i [jak to zwykle od skojarzenia do skojarzenia] dotarłam przypadkiem do pana Kerem Görsev. Pianisty i kompozytora jazzowego z Istambułu. Przyznam, że to co usłyszałam wgniotło mnie w fotel, chociaż jest to muzyka bardzo subtelna.
Czego bym o tym panu nie napisała będzie to spłycenie maksymalne. Dorobek ma imponujący, wystarczy napisać, że tylko na samym początku swej kariery w latach 90 wydał 4 płyty w ciągu 2 lat. Aktualnie koncertuje sporo w Turcji z własnym trio. Ale nie jest to artysta jedynie lokalny. Jego twórczość jest doceniana na tzw. zachodzie. Jegomość nagrywa z najlepszymi muzykami jazzowymi z całego świata, uczestniczy w ciekawych projektach międzynarodowych, a jego płyty w swych zbiorach pewnie posiada niezliczoną ilość wielbicieli [ja jeszcze nie, ale się postaram i niebawem też mieć będę].

Jaka jest jego muzyka? Prosta, piękna, a miejscami odlskulowo piękna. Klasyka jazzu.
[I już nic więcej nie napiszę, czasem tylko wrzucę jego kolejne utwory].

16 marca 2011

Z najwyższej półki



Prezentowany już wcześniej Yavuz Bingöl, jeden z najlepszych współczesnych wykonawców balladowych, ulubiony piosenkarz mojego męża, dzisiaj stał się pretekstem do opowiedzenia o pewnej wizycie w tureckim sklepie muzycznym.

Jadąc z Yarkiem pierwszy raz do Turcji zapoznaliśmy się w teorii z obyczajami, podstawowymi przydatnymi zwrotami językowymi [naszym kultowym słowem stało się "iki", niewątpliwie przydatne jeśli podróżuje się w parze], ale też tym co warto zakupić z muzycznych zasobów subkontynentalnych - taka malutka słabość rodzinna, zamiast badziewnych suwenirów przywozimy płyty. Punktem wyjściowym była nasza wcześniejsza znajomość filmów Ceylana. Dzięki dogłębnej analizie zgromadzonych dzięki nim faktów wiedzieliśmy, że "ten facio co gra u Ceylana w filmach to chyba jest jakimś piosenkarzem, bo tak podawała wikipedia". No i się zaczęło. Najpierw Yavuz, potem o Sezen Aksu sobie przypomnieliśmy, na koniec wspomniałam o Tarkanie [ale nieeeeee, obciachowy!], więc na wspomnieniu o nim poprzestaliśmy. Dzięki Youtube przesłuchaliśmy jeszcze kilku przygodnie wylosowanych artystów z rodzaju "turkish music", "turkish rock" tudzież "turkish pop". Zapisałam skrzętnie ich nazwiska na karteczce i byliśmy gotowi do eksploracji lokalnego rynku muzycznego. [Wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, że "i" oraz "ı" to dwie różne litery, i potem pan, który czytał tę kartkę, się ze mnie śmiał jak z analfabety].

Wizyt w sklepach muzycznych zaliczyliśmy dwie, jeden sklep był do niczego [kupiliśmy tylko 2 płyty], a sprzedawca na siłę chciał nam wcisnąć najnowsze hity Rihanny.
Drugi sklep, odwiedzony przypadkiem kilka dni później okazał się strzałem w dziesiątkę, problem w tym, że zapomnieliśmy o naszej magicznej karteczce z wykonawcami. A pan właściciel czuł się w obowiązku sprzedać nam najlepszą muzykę pod słońcem. Przeszukiwaliśmy więc wszystkie półki, a pan cierpliwie nam asystował, udzielając rad i sugerując swoich kochanych piosenkarzy. Jako niewysoka reprezentantka homo sapiens, w zasięgu mego wzroku natrafiłam na płyty Sivan Perwer'a [oj to było bardzo nisko, uwierzcie!]. Zakomunikowawszy Yarkowi, że w końcu coś znajomo brzmiącego namierzyłam, zostałam obrzucona brzydkim spojrzeniem przez naszego sprzedawcę, na koniec coś fuknął w moim kierunku i się obraził. [Sivan Perwer - kurdyjskim wykonawcą jest, dzięki czemu pewnie zagwarantował sobie najniższą półkę w tym sklepie, a my zostaliśmy posądzeni o fanaberię "lubienia Kurdów" jako takich. A nie jest tajemnicą, że prawdziwy Turek z Kurdem się nie zaprzyjaźni, nigdy!]. W ramach rehabilitacji, chwilę później, odszukałam [po obrazku] płytę zakupioną kilka dni wcześniej, płytę nie byle jaką, najnowsze hity Yavuz Bingöl a.d. 2010 i powiedzieliśmy, że takiej muzyki szukamy. Wówczas pan Turek zapomniał ze szczęścia, że wcześniej zainteresowałam się kurdyjskim etno. Poprowadził nas w najdalszy kąt swojego sklepu i z namaszczeniem zdjął z najwyższej półki całą dyskografię poszukiwanego przez nas mistrza. Opowiedział oczywiście wszystko co wiedział o każdej z płyt, która pierwsza, która najlepsza, która najpopularniejsza tralalalala... Po prostu "real classical turkish music" [i ten błysk w oku wąsatego pana! bezcenny widok]. Potargowawszy się chwileczkę, zbiliśmy cenę o połowę, napiliśmy się herbatki, pogawędziliśmy jeszcze o tym gdzie ta nasza Polska leży, co w niej ładnego i poszliśmy w swoją stronę. [Oczywiście do dziś właściciel tego sklepiku z muzyką pewnie nie wie gdzie jest Polska, a najpiękniejsze rzeczy i najładniejsza muzyka dla niego i tak na zawsze pozostaną w Turcji].
Żałuję jednego, że w trakcie dokonywania transakcji nie powróciłam do tematu Sivan Perwer'a. Z tego szczęścia, że jednak Polacy znają się trochę na tureckiej klasyce, może byśmy dostali kurdyjskie etno gratis? kto wie...

A Yavuz Bingöl i jego ballady - piękna sprawa. Ballada "Sensiz Yapamam" [dosłownie: nie mogę bez ciebie - pewnie nie mogę żyć]. Wyraża smutek i bezsilność życiową podmiotu lirycznego z powodu oddalenia od ukochanej, drugiej połówki. Pozostanie ona na wieki w jego pamięci, a jej obrazy przywoływane w snach, są powodem licznych wzruszeń.
Teledysk do tego bardzo profesjonalny, ale też klimatyczny. Nie wiem kto robił zdjęcia i montował ten klip, ale widać, że zna się chłop na rzeczy.

Yavuz Bingöl to po prostu muzyka z najwyższej półki.

9 marca 2011

Muzyka łączy pokolenia




[News z ostatniej chwili, pisany na kolanie]

Grało sobie dzisiaj Mor ve Ötesi, grało, grało. Aż me wytrawne ucho konesera wyłapało, że "to już gdzieś słyszeliśmy". [ha! poznało po tekście refrenu]
Grzebnęłam w zakamarkach swej pamięci i przypomniałam sobie panią Ajdę Pekkan, diwę śpiewającą zacne piosenki min. o kryzysie naftowym [Eurowizja 1980]. BINGO!

"Yaz, yaz, yaz" [pisz, pisz, pisz]. Piosenka o zapisywaniu kart życia swego. Pasuje i do diskopolowej Ajdy Pekkan, i do rockowego Mor ve Ötesi. [Ponoć nie jedna grupa ma to również w swym repertuarze, zaaranżowane na swojską i nieswojską nutę].
Dla mnie oprócz treści interesujące jest to, że młodzi wykonawcy bez żenady sięgają po dorobek muzyczny przodków. Przodków popowych, obciachowych i w czasie rzeczywistym nie do poznania ze względu na ilość tuningów plastycznych. [Zupełnie jakby Feel zaśpiewał hity Krzysztofa Krawczyka, albo Doda repertuar Ireny Santor - w polskich warunkach trochę mało prawdopodobne, ze względu na megalomanię współczesnej młodzieży śpiewającej].

Remixy w sumie ostatnio w modzie, ale ten jakiś taki fajniejszy niż setna wersja zachodnich przebojów w zachodnich technorytmach.

Na koniec porównajcie jak się robiło teledyski w latach 80, a jak w okolicach 2010 r.


8 marca 2011

Tego pana to i nawet w Polsce kochali



Dziś 8 marca, dzień kobiet, bab, niewiast, kobietonów, więc notatka nie będzie powalająca, z powodu przedźwigania goździkami, przejedzenia czekoladkami i przytłoczenia buziaczkami od mężczyzny życia mego, tudzież kolegów w pracy [tradycyjnych rajstop chamy nie kupiły, a przydałoby się bo akurat nie mam]. Sama tematyka prezentowanego utworu wpisuje się w klimat tego wzniosłego socjalistycznego święta.

Tarkan. Właściwie więcej pisać bym nie musiała na jego temat, bo i w Polsce o nim słyszano [krótko, ale słyszano]. Król dyskotek, choć ponoć wykształcenie muzyczne posiada. Tu potwierdza się zasada, że w Turcji nawet śpiewak disco szkolił się muzycznie [lub przynajmniej ma niesamowity talent muzyczny], inaczej to się nie sprzeda. Za duży kraj, mają w czym / kim wybierać [podobnie jak Rosjanie], przeciętni muzycy giną w tłumie i odchodzą w zapomnienie, a lansuje się naprawdę pierwszorzędne gwiazdy.
Moja koleżanka Magda zaczepiona kiedyś o turecką muzykę powiedziała: "no tak, znam chyba tego takiego chłopa co śmiesznie śpiewał i cmokał w piosence". Więc nawet niezaangażowana turecko publiczność słyszała Tarkana.
Karierę muzyczną, jednego przeboju, nasz bohater w Polsce zawdzięcza chyba Latu z Radiem i panu Zygmuntowi Chajzerowi, który do znudzenia eksploatował hicior "Simarik" [buzi, buzi] latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego któregośtam roku.

Piosenka o... buziakach [zaskoczyłam was, prawda?]. A więc buziak dla wszystkich fajnych babek w dniu ich święta od Tarkana z Turcji [jeśli jeszcze żaden fajny chłop was dziś nie całował].

3 marca 2011

Królowa jest tylko jedna, nazywa się Sezen Aksu



Niejeden blogosłychaczooglądacz mógłby pomyśleć, że samego rocka w różnych jego odmianach słucham... a tu zonk! Jestem bardziej sentymentalna, niż mogłoby się wydawać.

A Sezen Aksu? To kobieta - instytucja. Królowa tureckiego popu. Przede wszystkim wybitna piosenkarka [jak podpowiedziało mi miejscowe źródło autorka ponad 400 hitów, a niehitów ma pewnie jeszcze więcej]. Od pewnego czasu również producentka i utytułowana "wyrocznia" muzyczna rynku tureckiego. Matka chrzestna niejednej kariery. [Kilkanaście lat temu usłyszałam o niej po raz pierwszy w kontekście konfliktu z Tarkanem, który śmiał sprzedać prawa do swojego hiciora z buziaczkami jakiejś zachodnie wytwórni]. Kobieta kochana przez wszystkich rodaków, chluba i duma narodowa [bardziej kocha się chyba tylko Atatürka].
A tak osobiście to chyba jedyna znana mi piosenkarka turecka zanim pojechałam po raz pierwszy do Azji Mniejszej.

Miałam problem z wybraniem jakiejś jej najlepszej piosenki. Chyba większość które znam można uznać za najlepsze. Dlatego wybrałam... najnowszą. "Biliyorsun" [ty wiesz] - tak najkrócej to piosenka o miłości [a jakże - miłości cierpiącej, niezrozumianej czy nawet niedostrzeżonej, ale "ty wiesz dobrze, że jesteśmy sobie przeznaczeni" i pokonawszy zły los będziemy razem]. Teledysk popowy. Moim zdaniem niegodzien zupełnie uwagi [spokojnie można wyłączyć monitor]. Caciu sraciu [wygląda jak tło z jakiegoś ckliwego filmu czy serialu, zresztą pewnie nim jest]. Za to głos pani Sezen... trzeba go posłuchać i pokochać albo znienawidzić.

A gdyby ktoś z was wątpił, czy to aby wokal komputerowo podrasowany nie jest, polecam obejrzeć występ Sezan Aksu w jednym z programów telewizyjnych. Ona i akompaniator. Jak wiać podrasowaną ma tylko twarz [ale i tak daleko jej do Ajdy Pekkan - weteranki operacji plastycznych].

Wokalista o twarzy androida



Niedawno miło zaskoczył mnie fakt, że mój kolega Uğur zna polski zespół Myslovitz [i zaraz jak mi o tym powiedział dostałam od niego linka do tego video, z adnotacją, że w Turcji też mają podobny "ekstra zespół"]. Chyba nie za bardzo wiem na czym polega podobieństwo Mor ve Ötesi [coś jakby: ultrafiolet, a dokładnie tłumacząc to "fiolet i ultra"] i Myslovitz. Może chodzi o to, że obydwa zespoły graja całkiem dobrego rocka i wokalistami są panowie? A może sekret leży w bardzo dobrych tekstach [to by w sumie tłumaczyło dlaczego są idolami tak licznych rzeszy studentów]?

"Bir Derdim Var" [problem, opresja] to chyba pierwsza piosenka na tym blogu, która nie mówi o miłości, a o wyobcowaniu człowieka we współczesnym świecie [coś o zapadaniu się w siebie i swoje chore myśli]. Do tego wręcz skandynawski w stylu - w kolorach sino-białych - teledysk, no i twarz Harun Tekin, jednym zdaniem - full wyobcowanie. Pan wokalista to nawet mógłby grać w filmach science fiction bez zbytniej charakteryzacji [co mnie poniekąd drażni w jego osobie], ale jak zamknę oczy to już stanowczo skupiam się na dźwiękowych walorach dzieła Zespół w swej karierze stworzył być może muzycznie niezbyt urozmaicone utwory, za to samo ich wykonanie jest właściwie mistrzowskie [w moim osobistym odczuciu].

Żeby poprzeć tezę, że nie o miłości [a o problemach współczesnej globalizacji] śpiewają Mor ve Ötesi, chciałam wam zaprezentować jeszcze jeden ich utwór "Cambaz" [Akrobata, tutaj taki akrobata który podpala świat i wszystkie jego problemy].




No i nadal nie wiem, gdzie to podobieństwo do Myslovitz. Może ktoś z was mi podpowie?

1 marca 2011

Czarno-białe teledyski w stylu Chrisa Isaaca



Amerykańsko - turecki rock? Ależ oczywiście. Cemali [do wiadomości o których dokopałam się dopiero za pomocą tureckiej wersji Vikiedi] to duet dwóch kolegów - Cem ve Ali [Dżem - co ja mogę, że tak to się czyta, i Ali]. Urodzili się w USA, tam się wychowali, wykształcili i tam też nagrywają swoją muzykę. Słychać ich mocne inspiracje chociażby Brucem Springsteenem, U2, ale i tradycyjną muzyką turecką.

Panowie, jak przystało na prawdziwych altruistów, śpiewają dużo o współczesnych problemach światowych, tym co dzieje się w ludzkiej głowie itp. Nie unikają też tematu [o którym ponoć wszyscy wcześniej czy później śpiewają, czyli...] miłości. W piosence "Duymak istiyorum" [chcę usłyszeć], chcą usłyszeć właśnie o niej. I jak to o miłości, mowa tu o spojrzeniu w oczy, zranionym sercu, bolesnej ciszy, można rzec - klasyka podstawowych dupereli życiowych. Ale sama muzyka i teledysk światowy. Po pierwszym przesłuchaniu miałam nawet nadzieję, że o czymś innym jest piosenka, tak miłe wrażenie na mnie zrobiła sama jej forma [a wierzcie, teledysków sporo obejrzałam, nawet do kawałków które muzycznie nie bardzo mi leżały].

Cemali może jeszcze nie grają jak U2, ale mają dobrego speca od teledysków. A skoro mowa o tych czarno-białych poniżej jeszcze jedna ich ballada "Simdi Hayallerdesin" [tu zawiódł translator, więc nie będzie tłumaczenia. W tekście jest coś o ucieczce i życiu, więc pewnie miłość nie jest tematem utworu].

28 lutego 2011

Wszyscy muzycy to wojownicy, a rap wszędzie tak samo gorzki




Santi aka Universe jak dla mnie duet bardzo enigmatyczny, pewnie coś więcej o nim mogą powiedzieć najzagorzalsi fani. Ale nie dla samej istoty duetu zamieściłam powyższy teledysk. Raczej dla przyjrzenia się samemu zjawisku rapu [vel. hip-hopu] występującego pod różnymi szerokościami geograficznymi. Tak na szybko to rap wszędzie podobny jest - brudny, niepoprawny, pełen goryczy, nienawiści, czasem pewnie i fundamentalizmu religijno-politycznego. Ciekawe, że obojętnie czy oglądam/słucham rapu z Mozambiku, RPA, Iranu [to rzadkość, choć na youtube się pojawia], Chin, USA, Rosji, Polski czy Francji zawsze tłem są zaniedbane pustostany, obleśne dworce, podziemne przejścia i miasta nad ranem, a wykonawcy, zazwyczaj w odziani w luźne stroje sportowe z kapturem [lub naciągniętą na oczy czapką] recytują swoje mantry z bejsbolem lub rewolwerem w ręce.
Klip Santi aka Universe uderzył mnie taką ogólną boleścią. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem o czym panowie recytują, ale zapewne o biedzie i swej niezgodzie na rzeczywistość w której żyją. Noże i pistolety mają zamanifestować co się stanie z autorami ich niedoli.
[Zachwyca mnie to, że panowie nie mają głów ogolonych na zero, tudzież posiadają zarost, w Polsce to raczej niszowy anturaż dla hiphopowca.]




A tutaj niemiecki kolektyw mniejszości tureckiej zasuwa, pewnie o tym samym co rodacy w kraju, tyle że już atrybuty mają bardziej swojskie [w sensie znane także w Polsce] - biały dres + łańcuchy na szyjach [warto też zaszpanowiać kilkoma inwektywami po niemiecku], oczywiście w tle obowiązkowa ukochana przez wszystkich flaga narodowa. Chciałabym tak kiedyś zasuwać po turecku, jak czynią to panowie MC w tym właśnie video.
[No i taka dygresja - gdzie nie pojawiają się Turcy, tworzą dość hermetyczne enklawy tematyczne połączone językiem, kulturą, muzyką itd. Namacalnym tego przykładem są Niemcy właśnie.]


A jako, że rap dobrze się sprzedaje, na koniec bardziej komercyjny turecki wykonawca CEZA [czytany prawie jak "dżeza", co po turecku znaczy kara]. Pan nagrywa sporo, jest sławny w prawie całej Europie. Wystąpił też u
Fatih Akın'a w jego dokumentalnym filmie "Crossing the Bridge: The Sound of Istanbul". "Rapstar" ma bardzo dobrze zrobiony teledysk i śmieszne wstawki z tureckiej muzyki etno [może polscy wykonawcy hiphopu kiedyś wykorzystają oberka albo kujawiaka do swoich bitów?]



25 lutego 2011

Rockowa babka




[dzisiaj będzie krótko, bo większość pisarskiej weny wyeksploatowałam w pracy]

Kto powiedział, że kobiety nie powinny śpiewać rocka, temu chyba damski rock kojarzy się z wyczynami rodzimej Dody czy tzw. rozwojem kariery Agnieszki Chylińskiej, która skończyła jako gwiazda discopolo.

Sebnem Ferah, skażona genetycznie muzyką [jej ojciec był twórcą i nauczycielem tradycyjnej muzyki tureckiej], tworzyła w swej dotychczasowej karierze nie jeden zespół i nie jeden duet. Mnie najbardziej podoba się to co robi solo, pod własnym szyldem.

W utworze "Ben Şarkımı Söylerken" [czyli: muszę zaśpiewać moją piosenkę] fajnie połączyła ostre brzmienie z tradycyjnymi orientalnymi brzmieniami. Poza tym napisała do tego trzymający się kupy tekst, który troszeczkę nawiązuje do klimatem do Alicji w krainie czarów. Ale nasza Alicja prowadzi tym tekstem dyskusję z kimś kto ją [jak można się domyślić] niezbyt miło potraktował. Babski tekst, ale bez banałów.
Piosenki generalnie słucha się dobrze i na panią Sebnem patrzy się przyjemnie.




[Ostatnio została przetestowana moja intuicja translatorska na fragmencie właśnie z tej piosenki, i okazało się, że jednak nie tak najgorzej idzie mi odnajdowanie sensu tekstów rymowanych].

22 lutego 2011

A jednak biust na wierzchu



Przy okazji teledysku Sıla napisałam, że nie czas jeszcze w Turcji na teledyski z gołym biustem. No cóż, nie przeprowadziłam wcześniej dogłębnych badań tematu i właśnie chciałam obalić postawioną wówczas tezę. Jak widać powyżej teledyski z gołym cycem [i to całkiem sporym] już były, i to w 1973 r.

Wykonawcą zaprezentowanego utworu jest narodnij artist Erkin Koray [żyjący do dziś, do dziś śpiewający, do dziś długowłosy, i cieszący się nieustającą popularnością]. Ktoś na miarę jednoosobowego tureckiego Pink Floyd. Zresztą teledysk i sam utwór "Mesafeler" [dal, przestworza] nawiązują do stylistyki wczesnego Pink Floyd, troszeczkę tuningowanego, ale zawsze to Pink Floyd.

Tekst śpiewany, recytowany i nucony w różnoraki sposób składa się dosłownie z 3 wersów:

"Szalony wiatr
Pędzi poprzez pory roku
Między nami dal..."

Ale nie ten trójwiersz, nawet nie [skądinąd bardzo dobrze zaaranżowana muzyka] są tu najważniejsze - najważniejszy jest biust. Najpierw opakowany, a potem sukcesywnie odpakowywany. Wszystko niby prześwietlone, nierealne i psychodeliczne, ale... goły cyc to jednak goły cyc. Gdybym była złośliwa pewnie bym powiedziała, że to ulubiony teledysk podstarzałych onanistów, ale może daruję sobie.

Po prostu prawdziwy hippisowski klip i tyle.

Rock opera i prawdziwy czarodziej z krainy Oz




No i się zakochałam... w piosence oczywiście. Choć i pan Genç Osman Yavaş [wokalista widoczny na teledysku] swego czasu nie należał do brzydkich facetów [na szczęście lata swej piękności ma już za sobą, aktualnie dobiega 40, i zbrzydł zasadniczo], więc nie on jest obiektem mych westchnień. Sama piosenka po pierwszym przesłuchaniu wydała mi się tandetną podróbą Metallicy z symfonią [o ile założę, że sama Metallica to nie tandeta, ale może dla kogoś nie jest]. Ale po wrzuceniu tegoż hiciora na mój facebookowy profil okazało się, że wzbudził szczery podziw mojego tureckiego konsultanta filmowo - muzycznego o słonecznym nazwisku. I wtedy zainteresowałam się wykonawcą, tudzież piosenką samą w sobie.

Ustaliłam, że Mavi Sakal [niebieski ptak] to bardzo dobry zespół hard rockowy założony w 1980r. przez grupę przyjaciół z amerykańskiej szkoły w Tarsie. W swej karierze wydali może niezbyt wiele, ale za to dopracowanych płyt. No i supportowali Status Quo na londyńskim koncercie w 1997r.

Cóż mogę powiedzieć o samym utworze "Iki yol" [dwie drogi], rocznik 1997. Tekst ma bardzo fajny, być może niezbyt wybitny poetycko, ale za to wpadający w ucho [tak wpadający, że od wczoraj nauczyłam się refrenu]. Tekst mówi o wyborze jednej z dwóch dróg, podążaniu do jej celu gdzie czekać mogą łzy, strach lub rozczarowanie, ale że warto podążać "baby" [pewnie to jakaś urocza niewiasta, może Dorotka z krainy Oz], bo mimo, że pusta droga zniechęca, to cel jest na wyciągnięcie ręki.
Muzyka - jak przebrniemy przez pseudosymfoniczny początek, który wynika pewnie ze stylizacji na rock operę, to czeka nas całkiem fajne rockowo-balladowe granie, które w połączeniu z miłym głosem śpiewającym zapada w pamięć [przynajmniej moją].

Teledysk, jaki jest każdy widzi - Dorotka ze szklaneczką herbaty [pewnie tureckiej] miewa różne przygody. Na koniec trochę miażdży nieszczęśliwe zakończenie, ale... mnie ten smutek rekompensuje pięknie wyśpiewana fraza "hedefler hep çok çok kolay olmuştu..." [czad!]. A może czary pana Genç Osman Yavaş?

Miłego odbioru.

17 lutego 2011

Coś jak Pogodno, ale nie ze Szczecina




Wszystko faluje, tak przetłumaczyć można tytuł "El Filan Salliyorum". I taka jest muzyka grupy Baba Zula [a tak właśnie, grupy, nie samymi solistami żyje turecka muzyka]. Panowie zaczynali działalność na istambulskiej scenie piwnicowo-garażowej w 1996 r. Swój oryginalny styl, pełen ciągłych eksperymentów z dźwiękami sami wykonawcy nazywają "Oriental Dub", i chyba więcej na tematy ich stylu nie umiem powiedzieć, zwyczajnie trzeba ich posłuchać. Stanowią zjawisko na tureckiej scenie muzycznej, współpracowali z wieloma wykonawcami zagranicznymi, chętnie angażowani są w tworzenie muzyki do filmów, przedstawień teatralnych czy innych artystycznych performance. Co najważniejsze, słychać, że kochają to co robią.

Teledysk z pociągiem wybrałam bo jest po prostu fajnie zrealizowany [i jest w nim latająca krowa]. Muzycznie mają kilka bardziej hitowych wykonań, ale to przecież dopiero pierwszy post o Baba Zula.

A dzięki temu filmowi dowiedziałam się, że tak fajna grupa działa w Istambule. [Baba Zula + Brenna MacCrimmon, w tle Bosfor, a za kamerą Fatih Akın - "Crossing the Bridge: The Sound of Istanbul"]

Życie zweryfikowało go w pojedynku zero-jedynkowym



Rock'n roll jest wciąż żywy, o czym świadczą niezliczone wykonania starych dobrych hitów. Dla mnie wzruszającym w tureckiej muzyce, podobnie zresztą jak w muzyce rosyjskiej, jest to, że śpiewanie starych piosenek, nawet niekoniecznie na nowo zaaranżowanych, wcale nie jest obciachem, wręcz przeciwnie. [Może warto, żeby polskie gwiazdy przemyślały ten "problem"?]

Hit "Rüzgar" [wiatr] remiksem nie jest, choć jego wykonawca zasłynął jako odtwórca hitów w tureckiej edycji "Idola". Barış Akarsu [imię Barış chyba zobowiązuje do zostania piosenkarzem] to osobowość na miarę Jamesa Deana. Zaczynał jako kaowiec w hotelowej dyskotece, zabłysną w telewizyjny show, wydał 2 płyty [trzecia ukazała się pośmiertnie], zagrał w lubianym serialu, a na koniec umarł tragicznie i młodo. Niestety. A miał naprawdę dobry głos i ciekawe piosenki.

"Rüzgar" nie ma być może wybitnego teledysku, ale podoba mi się jak piosenka. O czym mówi - ano o tym, że podmiot liryczny czuje się jak wiatr, ale nie wie dokąd ma wiać, więc czeka na bodziec od "ciebie" ["ciebie" zapewne jest rodzaju żeńskiego i jest niewątpliwie piękne]. Piosenka o miłości, ale w sumie niezbyt banalnie i nie nachalnie opisanej [jak na tureckie możliwości rzekłaby, że miłość jest to jedynie subtelnie wspomniana]. Sam teledysk miał na celu wylansowanie pana piosenkarza - dość przystojnego rockmena, więc wybitny w swej treści nie jest. [Mnie razi w nim nadmiar czarnej kredki do oczu na tej w miarę miłej twarzy, ale po obejrzeniu kilku teledysków turkish rock stwierdzam, że niestety czarny eyeliner to norma u wielu męskich gwiazd].

I tyle. Szkoda, że niczym nowym Barış Akarsu już mnie nie zaskoczy, bo był jednym z fajniejszych muzyków na scenie młodego rocka. Pozostają jego hity sprzed 2007 r.

A tak wygrywał "Idola", wykonując piosenkę innego Barış - Barış Manço. [film widać, że zmontował jakiś wierny fan, bo trochę "ołtarzykowy" jest momentami, ale piosenka i wykonanie fajne]

16 lutego 2011

Kicz w sam raz na walentynki



Było właściwie do przewidzenia, że mój król fantastycznych teledysków powróci dość szybko na tę osobistą listę przebojów.

W dorobku Barış Manço wiele jest kwiatów, a ten postanowiłam umieścić po pierwsze z okazji niedawnych "walentynek" [fuj!], poza tym pozostaje w stanowczej opozycji do tragicznej historii przedstawionej w poprzednim poście.

"Ben Bilirim" [siebie znam] jest łatwą, lekką i przyjemną przyśpieweczką o miłości. Pełno w niej banałów w stylu "powróci wiosna", "kocham cię całym sercem" ble, ble, ble... do tego masę w nim powtarzających się fraz, więc tekstowo stoi na poziomie dispokolo. Ale tekst jest tu według mnie drugorzędny. Klasą samą w sobie i znakiem czasu jest video.

Lans na maksa z seksi laską, a w tle wszystkie dostępne w 1975 r. rozrywki. Mamy więc przejażdżkę dorożką [moment blokowania ruchu ulicznego jest godny uwagi], rowery wodne, kolejkę w parku [bohema oczywiście wozi się na dachach wagonów], samochodziki, lody, watę cukrową i ociekające lukrem buziaczki. Kończy się oczywiście spacerem nad Bosforem w blasku zachodzącego słońca. Dużo, słodko, na bogato. Państwo się bawi.

Zestawienie w teledysku lodów i wyścigów samochodzikami drugie 50% domowej publiczności skomentował tak: "Pani puka Pana, a potem lody. Perwera." Ale chyba o to chodziło twórcy. W końcu to historyczne czasy rewolucji seksualnej, która pewnie i Turcji nie ominęła [choć czasem mi się wydaje, że jednak ominęła].

Na koniec dygresja całkiem na serio, choć powyższy tekst jest raczej wesoły - nigdy nie mówcie Turkowi, że Barış Manço ma śmieszną muzykę i śmieszne teledyski. Mój kolega się prawie na mnie o to obraził, bo to przecież "klasyczny anatolijski rock" [taaak? jakoś w tym utworze nie słychać... ale niech będzie, rzeczywiście Barış grywał na mocną rockową nutę].

Dobra muzyka z mocnym [komunistycznym] przesłaniem



Stanowczo bliskie memu sercu są szalone lata 70 i 80. W Turcji brzmienia rockowe rozwijały się wówczas równie wdzięcznie jak na zachodzie Europy.

Cem Karaca - wykonawca, któremu los nie poskąpił talentu muzycznego, ale i dramatów osobistych, jak chociażby przymusowa emigracja z powodów politycznych na przełomie 1979 i 1980 r. Piosenkarz niemalże kultowy w kręgach młodzieży studenckiej spragnionej wolności i radości, jaką niosły ze sobą ideały Marksa i Engelsa. [Do dziś kilkoro moich znajomych Turków dziwi się, dlaczego cieszy mnie upadek komunizmu w Polsce, jak to samo dobro i szczęście przecież... no cóż... załóżmy, że oni zwyczajnie nie przerobili pewnego etapu historycznego i o zwyczajną zazdrość chodzi].

Jednak nie o polityce, lub może nie do końca o niej, traktuje utwór "Tamirci Çırağı" [w mym autorskim tłumaczeniu: mechanik-praktykant].

Jak można wywnioskować z teledysku, a jest on dość sprawnie i stylowo zrealizowany, mechanik zakochuje się w uroczej brunetce, posiadaczce najpiękniejszych w mieście oczu i jednocześnie samochodu marki o jakiej zawsze marzył nasz praktykant. Jeśli przyjrzeć się bliżej tekstowi pieśni, ściśle związanemu z videoklipem, miłość i pożądanie kobiety porównywane jest z fascynacją ukochanym samochodem [ot, taki tradycyjny turecki żarcik]. O czym mówi piosenka - no właściwie każdy widzi. O miłości rodem z biednych przedmieść, o buntowniczym życiu mechanika, który żeby coś osiągnąć i odciąć się od niemiłych wspomnień z dzieciństwa, nie dość, że ciężko pracuje to jeszcze wstępuje na drogę przestępczą, no oczywiście o pięknych paniach i pięknych autach [ten topos się w muzyce ogólnie od lat nie zmienia], oczywiście jest też dramatyczny finał [ku mej uciesze zakończenie historii pozostaje nieznane].

Mnie wzrusza kilka momentów, a mianowicie: pani z burżuazji, pan z klasy robotniczej [taki kopciuszek z odwróconymi rolami, piękne i komunistyczne, a jakże], no ale miłość zdaje się zwycięży. Ponadto oczywiście ten samochód zachodniego fasonu, tudzież tureckie drinki [paskudne w smaku i zapachu - anyżówka z wodą], no ale tradycja topienia smutków w szklaneczce lub dodawanie sobie kurażu szklaneczką specyfiku świętą tradycją jest. Jak już wspomniałam wcześniej urzekające jest zakończenie teledysku, rzekłabym nawet oryginalne na wtedy - do końca nie wiadomo, czy ratując swoje ukochane auto z pożaru mechanik szczęśliwi powróci w ramiona swej ukochanej, która zaniepokojona obserwuje zajście, czy jednak nie...

Muzyka - klasa sama w sobie. Pewnie dlatego, że lubię taką muzykę. Warto obejrzeć, warto posłuchać.

A na koniec zagadka - jakiego polskiego piosenkarza przypomina pan Cem Karaca w teledysku nr 2, rodem z domowego przedszkola? [łezka się w oku kręci patrząc na te kryształowe wazony i regały rodem z Domów Towarowych Centrum, nie?]



Na odpowiedzi czekam... a no czekam :)

9 lutego 2011

Mogła być Madonną, a została Violettą Villas



Żeby nie było, że w Turcji śpiewają tylko na smutno.
Ajda Pekkan [rocznik 1946!], superstar znana z melodyjnych piosenek pop jak również niezliczonych operacji plastycznych. Reprezentantka kraju na konkursie Eurowizji anno domini 1980 [wtedy jeszcze wyglądała z miarę naturalnie]. Posiadaczka głębokiego głosu i solidnego warsztatu wokalnego.

Utwór "Eğlen Güzelim" [ciesz się piękny - jak podaje mój translator online] pochodzi z roku 1996. Teledysk, jak to teledysk z lat 90. Odpicowana niewiasta lansuje się na salonach łasa na spojrzenia młodych, pięknych i bogatych chłopców. Generalnie chodzi o zaprezentowanie wokalistki z jak najlepszej strony. Wzruszającym momentem tego klipu było dla mnie kompletne nie zgranie ruchu warg piosenkarki z muzyką z playbacku [ale co tam, 15 lat temu technika nie była jeszcze doskonała].
Warto zaznaczyć, że w chwili kręcenia tego teledysku pani Ajda liczyła lat 50 [a zatrudnieni statyści pewnie byli około 20letni], i nieźle się trzymała [tzn. twarz jeszcze jej nie odpadała].
Łezka mi się w oku zakręciła jak zobaczyłam te wszystkie przecudnej urody stroje, stylizacje wnętrz, samochody i ogólny lans szalonych lat 90. W sumie w Polsce wtedy panowała bardzo podobna moda, teledyski prezentowane w coniedzielnym koncercie życzeń też były "na bogato", stroje piosenkarek ociekały cekinami i sztucznymi brylantami [panowie prężyli się w błyszczących smokingach], no i te loki blond, jak Bogumiła Wander.
Muzycznie bardzo ładnie, klasycznie, nie nachalnie i popowo. Piosenki słucha się przyjemnie głównie dlatego, że Ajda ma dobry głos.

Gdybym miała porównać ją do jakiejkolwiek znanej mi polskiej gwiazdy - ze względy na wiek, włosy blond i ogólną tendencję do przesady pewnie najbliżej byłaby Violetty Villas, operacje plastyczne i znów blond loki pozwalają ją porównać do Dody. Villas czy Doda - wybór trudny, ale Ajdy Pekkan i tak warto posłuchać.

[a tak wyglądała na początku swej kariery - teledysk nr 2 ma również walory kabaretowe, niestety słaba znajomość języka nie pozwoliła mi dotrzeć do sedna dowcipu]

8 lutego 2011

Hüzün



Niniejszy post wiąże się ściśle z poprzednim, choć na oko na to nie wyglądają. Łączy je pozamuzyczna postać Nuri Bilge Ceylana, który bardzo chętnie zatrudnia do filmów swojego przyjaciela, jednocześnie piosenkarza Yavuz Bingöl'a.

Yavuz Bingöl zaliczany jest przeze mnie fo grupy tureckich all time killers. I wypełnia pragnienie męskiej muzyki w dobrym wykonaniu, której tak brakuje na polskim rynku. Odkąd artyści tacy jak Niemen, Riedel czy choćby obśmiewany Stan Borys wycofali się z szerokiego obiegu, zapanowała wokół mnie pustka. A w Turcji muzyka żeńska to właściwie nowość, tam panowie mają we krwi muzykę, nie wstydzą się śpiewać i czynią to bardzo często, również publicznie. Stąd pewnie cała masa genialnych i zwyczajnie dobrych piosenkarzy na rynku tureckim.

Yavuz wpisuje się w nurt balladowy [ukochany turecki], o miłości, smutku, generalnie o życiu które ciężkie jest. Jest to artysta wykształcony muzycznie. Sam tworzy muzykę i teksty swoich utworów. Wiele u niego nawiązań do tradycyjnych tureckich brzmień ludowych, choć na swoich najnowszych płytach flirtuje z nowoczesnymi rytmami i aranżacjami. W kontekście twórczości Yavuz Bingöl'a zwracam uwagę na pojęcie "hüzün" - wszechogarniającej tureckiej depresji [ale tylko tureckiej, inna już hüzün nie jest]. To w skrócie o ogóle twórczości pana Bingöl'a.

A sam utwór "Yar Demedin" [wodospad] - o życiu jak rzeka, życiu smutnym ciężkim i brutalnym. Wybrałam ten teledysk, bo jest sprzed ery teledysków "na bogato" [w Polsce byśmy rzekli że zalicza się, do ery discopolo]. Artysta we flanelowej koszuli, przygrywając na saz, płynie przez kraj ojczysty. Pokazuje niezbyt piękne wsie, dzieciaki dla których jedyną rozrywką jest iść popływać w rzece, zmęczonych życiem starców, a to wszystko zatopione w ascetycznie pięknej tureckiej przyrodzie.
Wzruszyła mnie scena męskiego muzykowania na werandzie przykrytej eternitem. Scena mówi wiele o Turkach - jest ciężko, ale się spotkamy, zagramy, zaśpiewamy i będzie nam lżej.
Doceniam jeszcze jeden aspekt tego teledysku, takie coś nieuchwytnego, co się dostrzega jeśli albo mieszkało się w tym kraju, albo zna się przynajmniej tamtejszych ludzi, i to nie tych z najwyższych sfer. To taki rys tureckiego ludowca - od wąsów, niegustownego ubrania, skleconego naprędce domu począwszy, skończywszy na umiłowaniu rodziny, swojej rodzinnej miejscowości i ojczyzny. [ale się mądrusio rozpisałam, więc pora kończyć]...

Yavuz Bingöl jeszcze nie raz zagości na tym blogu, bo ma kilka lubianych przeze mnie hitów okraszonych fajnymi teledyskami [ciekawe czy robił mu je NBC?] ;)

Polecam go, tylko uważajcie na hüzün.

Zardzewiałe śrubki też fajnie grają



Nie bez powodu zamieszczam właśnie TEN teledysk grupy Replikas [najbardziej awangardowej grupy jaką odszukałam w Turcji]. Panowie grają post-rock w wersji istambulskiej.
Brzmienia Replikas nie potrafię porównać do żadnego zespołu jaki znam [pewnie dlatego, że tego typu muzyki słucham sporadycznie]. Z wrażeń "na szybko" jakie miałam po pierwszym przesłuchaniu kilki ich utworów - muza wdzięcznie wwierca się w mózg, jak zardzewiała śrubka [ze wszystkimi konsekwencjami tej rdzy].

A dlaczego TEN teledysk - bo dzięki niemu odkryłam Replikas, a jak odkryłam - ano... szukałam sobie na youtube fragmentów filmów Nuri Bilge Ceylana.
Tłem obrazkowym do utworu "Akis" [co tłumaczy się echo, i tyle na temat tekstu, bo reszta to same dźwięki] są obszerne fragmenty pierwszego ważnego krótkometrażowego filmu pana NBC właśnie [aha, "koza" to po turecku kokon, a nie rogate zwierzę zaliczane do małych przeżuwaczy]. Warto zapamiętać nazwisko Ceylana, bo po pierwsze jest bardzo ciekawym reżyserem współczesnego kina tureckiego [docenionym m.in. złotą palmą w Cannes 2009 za "Trzy małpy"], po drugie tworzy fajne fotografie [co poniekąd wynika z jego talentu filmowego, albo odwrotnie], no i ma uroczą młodą żonę Ebru, która również fotografuje [moim zdaniem lepiej od niego]. O Ceylanie mogłabym wiele napisać, bo uwielbiam jego filmy od dość dawna, tylko po co odbierać kochanym blogosłuchaczom przyjemność poszperania samemu i sprawdzenia kto to taki ten NBC?

NO i klops! Miało być o muzyce, wyszło o filmie - polecam i Replikas i Ceylana!

6 lutego 2011

Po imprezie, czyli Sıla - królowa dyskotek


Choć Turcy słyną z umiłowania dla swoich all times superstars [czyli wykonawców, którzy od dziesięcioleci wykonują ich ukochane hity], świat pędzi naprzód i jak grzyby po deszczu pojawiają się nowości.
Sıla Gençoğlu - myślę, że śmiało można ją nazwać turecką Rihanną zadebiutowała w 2007 r. i od razu podbiła rynek lokalny, ale również cypryjski, grecki i pewnie jeszcze wiele innych - tam gdzie są młodzi Turcy, tam jest Sıla [myślę, że bez niej nie obędzie się żadna impreza tematyczna w Hamburgu czy Londynie]. "...Dan Sonra" to pierwszy singiel z pierwszej płyty artystki. Wikipedia podaje, że królował 3 miesiące na szczycie listy przebojów, był również 12stym najczęściej oglądanym teledyskiem online w roku 2007/2008.
Sam tytuł oznacza "... Po". Po czym? Generalnie po imprezie. Tekst pełen ekspresji opowiada o imprezie, szybkiej kasie itp. [wybaczcie spłycenia, ale posiłkuję się jedynie translatorem tureckiego online, a i tu muszę wykazać się literackim talentem, żeby wyskakujące zlepki słów zinterpretować jakoś po ludzku].
Sam teledysk jest bardzo światowy - stylistycznie nawiązujący do twórczości, dobrze znanych z telewizji, zachodnich gwiazdek muzyki pop. Dominuje czerwień - kolor orientu, gniewu, miłości, ognia, kwintesencja tureckości. Mamy migające światła alarmowe, DJ'a, hiphopowe sample w trakcie, nawet motyw totalnej demolki przy pomocy piły mechanicznej. W przeciwieństwie do zamieszczonego poniżej klipu Barış Manço, temu wideo nie przyświecał żaden wysublimowany scenariusz - ot ma być ostro, sexi i imprezowo. Dla młodzieży żądnej zachodniego stylu życia w sam raz.
Warto pochylić się nad aspektem "sexi" tego teledysku. O ile Rihanna zapewne paradowałaby półnago, Kate Perry świeciłaby biustem w lateksie, a Kylie Minogue otoczona wieńcem naoliwionych tancerzy wiłaby się uroczo, o tyle Sıla tańczy w... marynarce pod którą skrywa koszulę z długim rękawem, do tego spódnica do kolan [nie żadna mini!] i tylko frywolnie rozpięty guziczek w okolicach dekoltu zdradza, że to właśnie o sex chodzi. Pojawiający się w trakcie teledysku rapujący MC adoruje piękną wokalistkę, ale bezdotykowo. Nie od dziś wiadomo, że epatowanie wyuzdanym seksem nie służy popularności telewizyjnej w Turcji. Musi być przyzwoicie, no w miarę przyzwoicie [w każdym razie biust na wierzchu to jeszcze nie te czasy, może za 10 lat].
Uwagę zwraca talent wokalny Sıla. Tureccy odbiorcy jednak nie dają się nabierać na komputerowy tuning w związku z czym wokalista, żeby osiągnąć sukces MUSI UMIEĆ ŚPIEWAĆ. [tu polecam inne, bardziej akustyczne wykonania piosenkarki, gdzie rozwija w pełni swoje możliwości].
Słuchać czy nie słuchać? Oczywiście, że słuchać Sıla! Bo jej piosenki, oprócz teledysków i łupiących rytmów, posiadają tekst rozbudowany literacko do niewyobrażalnych przez zachodnich twórców rozmiarów.

[Pozdrowienia dla Halil'a - to on zaproponował właśnie tę wokalistkę]

5 lutego 2011

Na dobry początek prawdziwy anatolijski rock



Barış Manço twórca rocka progresywnego, kultowa postać tureckiej sceny muzycznej lat 60, 70 i 80. Niestety tragicznie zmarły w 1999 r. [niech mu w niebie dane będzie 7 dziewic]. Znany najbardziej z poruszających serce wykonań ballad o tęsknocie i niespełnionej miłości. Wszystko w stylizacji a'la Jesus Christ Superstar.

Teledysk do utworu "Yar Ola" [co oznacza mniej więcej rozdarty, podzielony - ale pewna nie jestem] nakręcony został w Kapadocji [prawdopodobnie w okolicach Doliny Miłości, a jakże, bo o miłości tragicznej owa pieśń traktuje]. Nie to jednak przykuło moją uwagę. Zaskakujące jest podobieństwo muzyczne i stylistyczne teledysku do wykonań polskiego wokalisty Stana Borysa. W pierwszej chwili utwór skojarzył mi się nawet ze Skladami.
W samym teledysku ujmują nie tylko krajobrazy, sielskie scenki damsko - męskie przy wozie drabiniastym [ale bez perwery, Turcja to nie USA, to nawet nie Polska lat 70, żadnych całusów, żadnych rozkroków czy lubieżnych tańców, musi być przyzwoicie, tragicznie, patetycznie i jest!]. Mnie urzekł image wokalisty, bo przecież on tutaj jest gwiazdą. Odziany w pas niczym z polskiego Podhala [niestety portek nie zdobią barwne parzenice, ale peleryna i krój koszuli nawiązuje co nieco do stylistyki tak dobrze znanej z serialu o Janosiku] kroczy dumnie po skałach. Swego Janosika zakochanym wzrokiem śledzi opalająca się na kapadockiej hali Mryna, ubrana w strój dzianinowy, epokowy [stylizacja Xymena Zaniewska]... tylko wypatrywać aż wpadną Pyzdra z Kwicołem. Do tego na sam koniec Barış wyjawia swój skrywany przez cały teledysk sekret - tak tęsknił za swą ukochaną, tak śnił o malinowym chruśniaku, że wyrzeźbił... no właśnie co? [tu bez brzydki skojarzeń proszę, to ani muchomor sromotnikowy, ani inny grzyb] Oto najzwyklejsza na świecie tufowa wieża, forma skalna tak charakterystyczna dla Kapadocji.
Muzycznie - klasyka rocka, z bardzo dobrym wokalem. Można się śmiać i można się wzruszać. Ja osobiście wzruszyłam się bardzo.

Na marginesie: Lata 70 były równie szalone w Ameryce, Polsce jak i Turcji. Trendy muzyczne i modowe nie znają granic.