8 lutego 2011

Hüzün



Niniejszy post wiąże się ściśle z poprzednim, choć na oko na to nie wyglądają. Łączy je pozamuzyczna postać Nuri Bilge Ceylana, który bardzo chętnie zatrudnia do filmów swojego przyjaciela, jednocześnie piosenkarza Yavuz Bingöl'a.

Yavuz Bingöl zaliczany jest przeze mnie fo grupy tureckich all time killers. I wypełnia pragnienie męskiej muzyki w dobrym wykonaniu, której tak brakuje na polskim rynku. Odkąd artyści tacy jak Niemen, Riedel czy choćby obśmiewany Stan Borys wycofali się z szerokiego obiegu, zapanowała wokół mnie pustka. A w Turcji muzyka żeńska to właściwie nowość, tam panowie mają we krwi muzykę, nie wstydzą się śpiewać i czynią to bardzo często, również publicznie. Stąd pewnie cała masa genialnych i zwyczajnie dobrych piosenkarzy na rynku tureckim.

Yavuz wpisuje się w nurt balladowy [ukochany turecki], o miłości, smutku, generalnie o życiu które ciężkie jest. Jest to artysta wykształcony muzycznie. Sam tworzy muzykę i teksty swoich utworów. Wiele u niego nawiązań do tradycyjnych tureckich brzmień ludowych, choć na swoich najnowszych płytach flirtuje z nowoczesnymi rytmami i aranżacjami. W kontekście twórczości Yavuz Bingöl'a zwracam uwagę na pojęcie "hüzün" - wszechogarniającej tureckiej depresji [ale tylko tureckiej, inna już hüzün nie jest]. To w skrócie o ogóle twórczości pana Bingöl'a.

A sam utwór "Yar Demedin" [wodospad] - o życiu jak rzeka, życiu smutnym ciężkim i brutalnym. Wybrałam ten teledysk, bo jest sprzed ery teledysków "na bogato" [w Polsce byśmy rzekli że zalicza się, do ery discopolo]. Artysta we flanelowej koszuli, przygrywając na saz, płynie przez kraj ojczysty. Pokazuje niezbyt piękne wsie, dzieciaki dla których jedyną rozrywką jest iść popływać w rzece, zmęczonych życiem starców, a to wszystko zatopione w ascetycznie pięknej tureckiej przyrodzie.
Wzruszyła mnie scena męskiego muzykowania na werandzie przykrytej eternitem. Scena mówi wiele o Turkach - jest ciężko, ale się spotkamy, zagramy, zaśpiewamy i będzie nam lżej.
Doceniam jeszcze jeden aspekt tego teledysku, takie coś nieuchwytnego, co się dostrzega jeśli albo mieszkało się w tym kraju, albo zna się przynajmniej tamtejszych ludzi, i to nie tych z najwyższych sfer. To taki rys tureckiego ludowca - od wąsów, niegustownego ubrania, skleconego naprędce domu począwszy, skończywszy na umiłowaniu rodziny, swojej rodzinnej miejscowości i ojczyzny. [ale się mądrusio rozpisałam, więc pora kończyć]...

Yavuz Bingöl jeszcze nie raz zagości na tym blogu, bo ma kilka lubianych przeze mnie hitów okraszonych fajnymi teledyskami [ciekawe czy robił mu je NBC?] ;)

Polecam go, tylko uważajcie na hüzün.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz