18 marca 2011

J jak jazz, G jak Görsev



Cholerna wiosna nie chce przyjść. Za moim oknem mieszanka późnej jesieni i późnej zimy - nie bardzo jest na co patrzeć i czym się cieszyć. Dlatego odbywszy przymusowe służbowe wycieczki do i z pracy, zagrzebuję się w kocu i miłych dźwiękach. Tylko to mi pozostało w sumie. Sztalugi zajęte - Yarek Mateyko maluje zapamiętale obrazy, których potem żal sprzedawać [a rodzina i przyjaciele nie mają już gdzie ich wieszać, o własnych ścianach nie wspomnę].

Zmuszona tymi okolicznościami, grzebnęła dzisiaj w moim ulubionym serwisie internetowym i [jak to zwykle od skojarzenia do skojarzenia] dotarłam przypadkiem do pana Kerem Görsev. Pianisty i kompozytora jazzowego z Istambułu. Przyznam, że to co usłyszałam wgniotło mnie w fotel, chociaż jest to muzyka bardzo subtelna.
Czego bym o tym panu nie napisała będzie to spłycenie maksymalne. Dorobek ma imponujący, wystarczy napisać, że tylko na samym początku swej kariery w latach 90 wydał 4 płyty w ciągu 2 lat. Aktualnie koncertuje sporo w Turcji z własnym trio. Ale nie jest to artysta jedynie lokalny. Jego twórczość jest doceniana na tzw. zachodzie. Jegomość nagrywa z najlepszymi muzykami jazzowymi z całego świata, uczestniczy w ciekawych projektach międzynarodowych, a jego płyty w swych zbiorach pewnie posiada niezliczoną ilość wielbicieli [ja jeszcze nie, ale się postaram i niebawem też mieć będę].

Jaka jest jego muzyka? Prosta, piękna, a miejscami odlskulowo piękna. Klasyka jazzu.
[I już nic więcej nie napiszę, czasem tylko wrzucę jego kolejne utwory].

16 marca 2011

Z najwyższej półki



Prezentowany już wcześniej Yavuz Bingöl, jeden z najlepszych współczesnych wykonawców balladowych, ulubiony piosenkarz mojego męża, dzisiaj stał się pretekstem do opowiedzenia o pewnej wizycie w tureckim sklepie muzycznym.

Jadąc z Yarkiem pierwszy raz do Turcji zapoznaliśmy się w teorii z obyczajami, podstawowymi przydatnymi zwrotami językowymi [naszym kultowym słowem stało się "iki", niewątpliwie przydatne jeśli podróżuje się w parze], ale też tym co warto zakupić z muzycznych zasobów subkontynentalnych - taka malutka słabość rodzinna, zamiast badziewnych suwenirów przywozimy płyty. Punktem wyjściowym była nasza wcześniejsza znajomość filmów Ceylana. Dzięki dogłębnej analizie zgromadzonych dzięki nim faktów wiedzieliśmy, że "ten facio co gra u Ceylana w filmach to chyba jest jakimś piosenkarzem, bo tak podawała wikipedia". No i się zaczęło. Najpierw Yavuz, potem o Sezen Aksu sobie przypomnieliśmy, na koniec wspomniałam o Tarkanie [ale nieeeeee, obciachowy!], więc na wspomnieniu o nim poprzestaliśmy. Dzięki Youtube przesłuchaliśmy jeszcze kilku przygodnie wylosowanych artystów z rodzaju "turkish music", "turkish rock" tudzież "turkish pop". Zapisałam skrzętnie ich nazwiska na karteczce i byliśmy gotowi do eksploracji lokalnego rynku muzycznego. [Wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, że "i" oraz "ı" to dwie różne litery, i potem pan, który czytał tę kartkę, się ze mnie śmiał jak z analfabety].

Wizyt w sklepach muzycznych zaliczyliśmy dwie, jeden sklep był do niczego [kupiliśmy tylko 2 płyty], a sprzedawca na siłę chciał nam wcisnąć najnowsze hity Rihanny.
Drugi sklep, odwiedzony przypadkiem kilka dni później okazał się strzałem w dziesiątkę, problem w tym, że zapomnieliśmy o naszej magicznej karteczce z wykonawcami. A pan właściciel czuł się w obowiązku sprzedać nam najlepszą muzykę pod słońcem. Przeszukiwaliśmy więc wszystkie półki, a pan cierpliwie nam asystował, udzielając rad i sugerując swoich kochanych piosenkarzy. Jako niewysoka reprezentantka homo sapiens, w zasięgu mego wzroku natrafiłam na płyty Sivan Perwer'a [oj to było bardzo nisko, uwierzcie!]. Zakomunikowawszy Yarkowi, że w końcu coś znajomo brzmiącego namierzyłam, zostałam obrzucona brzydkim spojrzeniem przez naszego sprzedawcę, na koniec coś fuknął w moim kierunku i się obraził. [Sivan Perwer - kurdyjskim wykonawcą jest, dzięki czemu pewnie zagwarantował sobie najniższą półkę w tym sklepie, a my zostaliśmy posądzeni o fanaberię "lubienia Kurdów" jako takich. A nie jest tajemnicą, że prawdziwy Turek z Kurdem się nie zaprzyjaźni, nigdy!]. W ramach rehabilitacji, chwilę później, odszukałam [po obrazku] płytę zakupioną kilka dni wcześniej, płytę nie byle jaką, najnowsze hity Yavuz Bingöl a.d. 2010 i powiedzieliśmy, że takiej muzyki szukamy. Wówczas pan Turek zapomniał ze szczęścia, że wcześniej zainteresowałam się kurdyjskim etno. Poprowadził nas w najdalszy kąt swojego sklepu i z namaszczeniem zdjął z najwyższej półki całą dyskografię poszukiwanego przez nas mistrza. Opowiedział oczywiście wszystko co wiedział o każdej z płyt, która pierwsza, która najlepsza, która najpopularniejsza tralalalala... Po prostu "real classical turkish music" [i ten błysk w oku wąsatego pana! bezcenny widok]. Potargowawszy się chwileczkę, zbiliśmy cenę o połowę, napiliśmy się herbatki, pogawędziliśmy jeszcze o tym gdzie ta nasza Polska leży, co w niej ładnego i poszliśmy w swoją stronę. [Oczywiście do dziś właściciel tego sklepiku z muzyką pewnie nie wie gdzie jest Polska, a najpiękniejsze rzeczy i najładniejsza muzyka dla niego i tak na zawsze pozostaną w Turcji].
Żałuję jednego, że w trakcie dokonywania transakcji nie powróciłam do tematu Sivan Perwer'a. Z tego szczęścia, że jednak Polacy znają się trochę na tureckiej klasyce, może byśmy dostali kurdyjskie etno gratis? kto wie...

A Yavuz Bingöl i jego ballady - piękna sprawa. Ballada "Sensiz Yapamam" [dosłownie: nie mogę bez ciebie - pewnie nie mogę żyć]. Wyraża smutek i bezsilność życiową podmiotu lirycznego z powodu oddalenia od ukochanej, drugiej połówki. Pozostanie ona na wieki w jego pamięci, a jej obrazy przywoływane w snach, są powodem licznych wzruszeń.
Teledysk do tego bardzo profesjonalny, ale też klimatyczny. Nie wiem kto robił zdjęcia i montował ten klip, ale widać, że zna się chłop na rzeczy.

Yavuz Bingöl to po prostu muzyka z najwyższej półki.

9 marca 2011

Muzyka łączy pokolenia




[News z ostatniej chwili, pisany na kolanie]

Grało sobie dzisiaj Mor ve Ötesi, grało, grało. Aż me wytrawne ucho konesera wyłapało, że "to już gdzieś słyszeliśmy". [ha! poznało po tekście refrenu]
Grzebnęłam w zakamarkach swej pamięci i przypomniałam sobie panią Ajdę Pekkan, diwę śpiewającą zacne piosenki min. o kryzysie naftowym [Eurowizja 1980]. BINGO!

"Yaz, yaz, yaz" [pisz, pisz, pisz]. Piosenka o zapisywaniu kart życia swego. Pasuje i do diskopolowej Ajdy Pekkan, i do rockowego Mor ve Ötesi. [Ponoć nie jedna grupa ma to również w swym repertuarze, zaaranżowane na swojską i nieswojską nutę].
Dla mnie oprócz treści interesujące jest to, że młodzi wykonawcy bez żenady sięgają po dorobek muzyczny przodków. Przodków popowych, obciachowych i w czasie rzeczywistym nie do poznania ze względu na ilość tuningów plastycznych. [Zupełnie jakby Feel zaśpiewał hity Krzysztofa Krawczyka, albo Doda repertuar Ireny Santor - w polskich warunkach trochę mało prawdopodobne, ze względu na megalomanię współczesnej młodzieży śpiewającej].

Remixy w sumie ostatnio w modzie, ale ten jakiś taki fajniejszy niż setna wersja zachodnich przebojów w zachodnich technorytmach.

Na koniec porównajcie jak się robiło teledyski w latach 80, a jak w okolicach 2010 r.


8 marca 2011

Tego pana to i nawet w Polsce kochali



Dziś 8 marca, dzień kobiet, bab, niewiast, kobietonów, więc notatka nie będzie powalająca, z powodu przedźwigania goździkami, przejedzenia czekoladkami i przytłoczenia buziaczkami od mężczyzny życia mego, tudzież kolegów w pracy [tradycyjnych rajstop chamy nie kupiły, a przydałoby się bo akurat nie mam]. Sama tematyka prezentowanego utworu wpisuje się w klimat tego wzniosłego socjalistycznego święta.

Tarkan. Właściwie więcej pisać bym nie musiała na jego temat, bo i w Polsce o nim słyszano [krótko, ale słyszano]. Król dyskotek, choć ponoć wykształcenie muzyczne posiada. Tu potwierdza się zasada, że w Turcji nawet śpiewak disco szkolił się muzycznie [lub przynajmniej ma niesamowity talent muzyczny], inaczej to się nie sprzeda. Za duży kraj, mają w czym / kim wybierać [podobnie jak Rosjanie], przeciętni muzycy giną w tłumie i odchodzą w zapomnienie, a lansuje się naprawdę pierwszorzędne gwiazdy.
Moja koleżanka Magda zaczepiona kiedyś o turecką muzykę powiedziała: "no tak, znam chyba tego takiego chłopa co śmiesznie śpiewał i cmokał w piosence". Więc nawet niezaangażowana turecko publiczność słyszała Tarkana.
Karierę muzyczną, jednego przeboju, nasz bohater w Polsce zawdzięcza chyba Latu z Radiem i panu Zygmuntowi Chajzerowi, który do znudzenia eksploatował hicior "Simarik" [buzi, buzi] latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego któregośtam roku.

Piosenka o... buziakach [zaskoczyłam was, prawda?]. A więc buziak dla wszystkich fajnych babek w dniu ich święta od Tarkana z Turcji [jeśli jeszcze żaden fajny chłop was dziś nie całował].

3 marca 2011

Królowa jest tylko jedna, nazywa się Sezen Aksu



Niejeden blogosłychaczooglądacz mógłby pomyśleć, że samego rocka w różnych jego odmianach słucham... a tu zonk! Jestem bardziej sentymentalna, niż mogłoby się wydawać.

A Sezen Aksu? To kobieta - instytucja. Królowa tureckiego popu. Przede wszystkim wybitna piosenkarka [jak podpowiedziało mi miejscowe źródło autorka ponad 400 hitów, a niehitów ma pewnie jeszcze więcej]. Od pewnego czasu również producentka i utytułowana "wyrocznia" muzyczna rynku tureckiego. Matka chrzestna niejednej kariery. [Kilkanaście lat temu usłyszałam o niej po raz pierwszy w kontekście konfliktu z Tarkanem, który śmiał sprzedać prawa do swojego hiciora z buziaczkami jakiejś zachodnie wytwórni]. Kobieta kochana przez wszystkich rodaków, chluba i duma narodowa [bardziej kocha się chyba tylko Atatürka].
A tak osobiście to chyba jedyna znana mi piosenkarka turecka zanim pojechałam po raz pierwszy do Azji Mniejszej.

Miałam problem z wybraniem jakiejś jej najlepszej piosenki. Chyba większość które znam można uznać za najlepsze. Dlatego wybrałam... najnowszą. "Biliyorsun" [ty wiesz] - tak najkrócej to piosenka o miłości [a jakże - miłości cierpiącej, niezrozumianej czy nawet niedostrzeżonej, ale "ty wiesz dobrze, że jesteśmy sobie przeznaczeni" i pokonawszy zły los będziemy razem]. Teledysk popowy. Moim zdaniem niegodzien zupełnie uwagi [spokojnie można wyłączyć monitor]. Caciu sraciu [wygląda jak tło z jakiegoś ckliwego filmu czy serialu, zresztą pewnie nim jest]. Za to głos pani Sezen... trzeba go posłuchać i pokochać albo znienawidzić.

A gdyby ktoś z was wątpił, czy to aby wokal komputerowo podrasowany nie jest, polecam obejrzeć występ Sezan Aksu w jednym z programów telewizyjnych. Ona i akompaniator. Jak wiać podrasowaną ma tylko twarz [ale i tak daleko jej do Ajdy Pekkan - weteranki operacji plastycznych].

Wokalista o twarzy androida



Niedawno miło zaskoczył mnie fakt, że mój kolega Uğur zna polski zespół Myslovitz [i zaraz jak mi o tym powiedział dostałam od niego linka do tego video, z adnotacją, że w Turcji też mają podobny "ekstra zespół"]. Chyba nie za bardzo wiem na czym polega podobieństwo Mor ve Ötesi [coś jakby: ultrafiolet, a dokładnie tłumacząc to "fiolet i ultra"] i Myslovitz. Może chodzi o to, że obydwa zespoły graja całkiem dobrego rocka i wokalistami są panowie? A może sekret leży w bardzo dobrych tekstach [to by w sumie tłumaczyło dlaczego są idolami tak licznych rzeszy studentów]?

"Bir Derdim Var" [problem, opresja] to chyba pierwsza piosenka na tym blogu, która nie mówi o miłości, a o wyobcowaniu człowieka we współczesnym świecie [coś o zapadaniu się w siebie i swoje chore myśli]. Do tego wręcz skandynawski w stylu - w kolorach sino-białych - teledysk, no i twarz Harun Tekin, jednym zdaniem - full wyobcowanie. Pan wokalista to nawet mógłby grać w filmach science fiction bez zbytniej charakteryzacji [co mnie poniekąd drażni w jego osobie], ale jak zamknę oczy to już stanowczo skupiam się na dźwiękowych walorach dzieła Zespół w swej karierze stworzył być może muzycznie niezbyt urozmaicone utwory, za to samo ich wykonanie jest właściwie mistrzowskie [w moim osobistym odczuciu].

Żeby poprzeć tezę, że nie o miłości [a o problemach współczesnej globalizacji] śpiewają Mor ve Ötesi, chciałam wam zaprezentować jeszcze jeden ich utwór "Cambaz" [Akrobata, tutaj taki akrobata który podpala świat i wszystkie jego problemy].




No i nadal nie wiem, gdzie to podobieństwo do Myslovitz. Może ktoś z was mi podpowie?

1 marca 2011

Czarno-białe teledyski w stylu Chrisa Isaaca



Amerykańsko - turecki rock? Ależ oczywiście. Cemali [do wiadomości o których dokopałam się dopiero za pomocą tureckiej wersji Vikiedi] to duet dwóch kolegów - Cem ve Ali [Dżem - co ja mogę, że tak to się czyta, i Ali]. Urodzili się w USA, tam się wychowali, wykształcili i tam też nagrywają swoją muzykę. Słychać ich mocne inspiracje chociażby Brucem Springsteenem, U2, ale i tradycyjną muzyką turecką.

Panowie, jak przystało na prawdziwych altruistów, śpiewają dużo o współczesnych problemach światowych, tym co dzieje się w ludzkiej głowie itp. Nie unikają też tematu [o którym ponoć wszyscy wcześniej czy później śpiewają, czyli...] miłości. W piosence "Duymak istiyorum" [chcę usłyszeć], chcą usłyszeć właśnie o niej. I jak to o miłości, mowa tu o spojrzeniu w oczy, zranionym sercu, bolesnej ciszy, można rzec - klasyka podstawowych dupereli życiowych. Ale sama muzyka i teledysk światowy. Po pierwszym przesłuchaniu miałam nawet nadzieję, że o czymś innym jest piosenka, tak miłe wrażenie na mnie zrobiła sama jej forma [a wierzcie, teledysków sporo obejrzałam, nawet do kawałków które muzycznie nie bardzo mi leżały].

Cemali może jeszcze nie grają jak U2, ale mają dobrego speca od teledysków. A skoro mowa o tych czarno-białych poniżej jeszcze jedna ich ballada "Simdi Hayallerdesin" [tu zawiódł translator, więc nie będzie tłumaczenia. W tekście jest coś o ucieczce i życiu, więc pewnie miłość nie jest tematem utworu].