28 lutego 2011

Wszyscy muzycy to wojownicy, a rap wszędzie tak samo gorzki




Santi aka Universe jak dla mnie duet bardzo enigmatyczny, pewnie coś więcej o nim mogą powiedzieć najzagorzalsi fani. Ale nie dla samej istoty duetu zamieściłam powyższy teledysk. Raczej dla przyjrzenia się samemu zjawisku rapu [vel. hip-hopu] występującego pod różnymi szerokościami geograficznymi. Tak na szybko to rap wszędzie podobny jest - brudny, niepoprawny, pełen goryczy, nienawiści, czasem pewnie i fundamentalizmu religijno-politycznego. Ciekawe, że obojętnie czy oglądam/słucham rapu z Mozambiku, RPA, Iranu [to rzadkość, choć na youtube się pojawia], Chin, USA, Rosji, Polski czy Francji zawsze tłem są zaniedbane pustostany, obleśne dworce, podziemne przejścia i miasta nad ranem, a wykonawcy, zazwyczaj w odziani w luźne stroje sportowe z kapturem [lub naciągniętą na oczy czapką] recytują swoje mantry z bejsbolem lub rewolwerem w ręce.
Klip Santi aka Universe uderzył mnie taką ogólną boleścią. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem o czym panowie recytują, ale zapewne o biedzie i swej niezgodzie na rzeczywistość w której żyją. Noże i pistolety mają zamanifestować co się stanie z autorami ich niedoli.
[Zachwyca mnie to, że panowie nie mają głów ogolonych na zero, tudzież posiadają zarost, w Polsce to raczej niszowy anturaż dla hiphopowca.]




A tutaj niemiecki kolektyw mniejszości tureckiej zasuwa, pewnie o tym samym co rodacy w kraju, tyle że już atrybuty mają bardziej swojskie [w sensie znane także w Polsce] - biały dres + łańcuchy na szyjach [warto też zaszpanowiać kilkoma inwektywami po niemiecku], oczywiście w tle obowiązkowa ukochana przez wszystkich flaga narodowa. Chciałabym tak kiedyś zasuwać po turecku, jak czynią to panowie MC w tym właśnie video.
[No i taka dygresja - gdzie nie pojawiają się Turcy, tworzą dość hermetyczne enklawy tematyczne połączone językiem, kulturą, muzyką itd. Namacalnym tego przykładem są Niemcy właśnie.]


A jako, że rap dobrze się sprzedaje, na koniec bardziej komercyjny turecki wykonawca CEZA [czytany prawie jak "dżeza", co po turecku znaczy kara]. Pan nagrywa sporo, jest sławny w prawie całej Europie. Wystąpił też u
Fatih Akın'a w jego dokumentalnym filmie "Crossing the Bridge: The Sound of Istanbul". "Rapstar" ma bardzo dobrze zrobiony teledysk i śmieszne wstawki z tureckiej muzyki etno [może polscy wykonawcy hiphopu kiedyś wykorzystają oberka albo kujawiaka do swoich bitów?]



25 lutego 2011

Rockowa babka




[dzisiaj będzie krótko, bo większość pisarskiej weny wyeksploatowałam w pracy]

Kto powiedział, że kobiety nie powinny śpiewać rocka, temu chyba damski rock kojarzy się z wyczynami rodzimej Dody czy tzw. rozwojem kariery Agnieszki Chylińskiej, która skończyła jako gwiazda discopolo.

Sebnem Ferah, skażona genetycznie muzyką [jej ojciec był twórcą i nauczycielem tradycyjnej muzyki tureckiej], tworzyła w swej dotychczasowej karierze nie jeden zespół i nie jeden duet. Mnie najbardziej podoba się to co robi solo, pod własnym szyldem.

W utworze "Ben Şarkımı Söylerken" [czyli: muszę zaśpiewać moją piosenkę] fajnie połączyła ostre brzmienie z tradycyjnymi orientalnymi brzmieniami. Poza tym napisała do tego trzymający się kupy tekst, który troszeczkę nawiązuje do klimatem do Alicji w krainie czarów. Ale nasza Alicja prowadzi tym tekstem dyskusję z kimś kto ją [jak można się domyślić] niezbyt miło potraktował. Babski tekst, ale bez banałów.
Piosenki generalnie słucha się dobrze i na panią Sebnem patrzy się przyjemnie.




[Ostatnio została przetestowana moja intuicja translatorska na fragmencie właśnie z tej piosenki, i okazało się, że jednak nie tak najgorzej idzie mi odnajdowanie sensu tekstów rymowanych].

22 lutego 2011

A jednak biust na wierzchu



Przy okazji teledysku Sıla napisałam, że nie czas jeszcze w Turcji na teledyski z gołym biustem. No cóż, nie przeprowadziłam wcześniej dogłębnych badań tematu i właśnie chciałam obalić postawioną wówczas tezę. Jak widać powyżej teledyski z gołym cycem [i to całkiem sporym] już były, i to w 1973 r.

Wykonawcą zaprezentowanego utworu jest narodnij artist Erkin Koray [żyjący do dziś, do dziś śpiewający, do dziś długowłosy, i cieszący się nieustającą popularnością]. Ktoś na miarę jednoosobowego tureckiego Pink Floyd. Zresztą teledysk i sam utwór "Mesafeler" [dal, przestworza] nawiązują do stylistyki wczesnego Pink Floyd, troszeczkę tuningowanego, ale zawsze to Pink Floyd.

Tekst śpiewany, recytowany i nucony w różnoraki sposób składa się dosłownie z 3 wersów:

"Szalony wiatr
Pędzi poprzez pory roku
Między nami dal..."

Ale nie ten trójwiersz, nawet nie [skądinąd bardzo dobrze zaaranżowana muzyka] są tu najważniejsze - najważniejszy jest biust. Najpierw opakowany, a potem sukcesywnie odpakowywany. Wszystko niby prześwietlone, nierealne i psychodeliczne, ale... goły cyc to jednak goły cyc. Gdybym była złośliwa pewnie bym powiedziała, że to ulubiony teledysk podstarzałych onanistów, ale może daruję sobie.

Po prostu prawdziwy hippisowski klip i tyle.

Rock opera i prawdziwy czarodziej z krainy Oz




No i się zakochałam... w piosence oczywiście. Choć i pan Genç Osman Yavaş [wokalista widoczny na teledysku] swego czasu nie należał do brzydkich facetów [na szczęście lata swej piękności ma już za sobą, aktualnie dobiega 40, i zbrzydł zasadniczo], więc nie on jest obiektem mych westchnień. Sama piosenka po pierwszym przesłuchaniu wydała mi się tandetną podróbą Metallicy z symfonią [o ile założę, że sama Metallica to nie tandeta, ale może dla kogoś nie jest]. Ale po wrzuceniu tegoż hiciora na mój facebookowy profil okazało się, że wzbudził szczery podziw mojego tureckiego konsultanta filmowo - muzycznego o słonecznym nazwisku. I wtedy zainteresowałam się wykonawcą, tudzież piosenką samą w sobie.

Ustaliłam, że Mavi Sakal [niebieski ptak] to bardzo dobry zespół hard rockowy założony w 1980r. przez grupę przyjaciół z amerykańskiej szkoły w Tarsie. W swej karierze wydali może niezbyt wiele, ale za to dopracowanych płyt. No i supportowali Status Quo na londyńskim koncercie w 1997r.

Cóż mogę powiedzieć o samym utworze "Iki yol" [dwie drogi], rocznik 1997. Tekst ma bardzo fajny, być może niezbyt wybitny poetycko, ale za to wpadający w ucho [tak wpadający, że od wczoraj nauczyłam się refrenu]. Tekst mówi o wyborze jednej z dwóch dróg, podążaniu do jej celu gdzie czekać mogą łzy, strach lub rozczarowanie, ale że warto podążać "baby" [pewnie to jakaś urocza niewiasta, może Dorotka z krainy Oz], bo mimo, że pusta droga zniechęca, to cel jest na wyciągnięcie ręki.
Muzyka - jak przebrniemy przez pseudosymfoniczny początek, który wynika pewnie ze stylizacji na rock operę, to czeka nas całkiem fajne rockowo-balladowe granie, które w połączeniu z miłym głosem śpiewającym zapada w pamięć [przynajmniej moją].

Teledysk, jaki jest każdy widzi - Dorotka ze szklaneczką herbaty [pewnie tureckiej] miewa różne przygody. Na koniec trochę miażdży nieszczęśliwe zakończenie, ale... mnie ten smutek rekompensuje pięknie wyśpiewana fraza "hedefler hep çok çok kolay olmuştu..." [czad!]. A może czary pana Genç Osman Yavaş?

Miłego odbioru.

17 lutego 2011

Coś jak Pogodno, ale nie ze Szczecina




Wszystko faluje, tak przetłumaczyć można tytuł "El Filan Salliyorum". I taka jest muzyka grupy Baba Zula [a tak właśnie, grupy, nie samymi solistami żyje turecka muzyka]. Panowie zaczynali działalność na istambulskiej scenie piwnicowo-garażowej w 1996 r. Swój oryginalny styl, pełen ciągłych eksperymentów z dźwiękami sami wykonawcy nazywają "Oriental Dub", i chyba więcej na tematy ich stylu nie umiem powiedzieć, zwyczajnie trzeba ich posłuchać. Stanowią zjawisko na tureckiej scenie muzycznej, współpracowali z wieloma wykonawcami zagranicznymi, chętnie angażowani są w tworzenie muzyki do filmów, przedstawień teatralnych czy innych artystycznych performance. Co najważniejsze, słychać, że kochają to co robią.

Teledysk z pociągiem wybrałam bo jest po prostu fajnie zrealizowany [i jest w nim latająca krowa]. Muzycznie mają kilka bardziej hitowych wykonań, ale to przecież dopiero pierwszy post o Baba Zula.

A dzięki temu filmowi dowiedziałam się, że tak fajna grupa działa w Istambule. [Baba Zula + Brenna MacCrimmon, w tle Bosfor, a za kamerą Fatih Akın - "Crossing the Bridge: The Sound of Istanbul"]

Życie zweryfikowało go w pojedynku zero-jedynkowym



Rock'n roll jest wciąż żywy, o czym świadczą niezliczone wykonania starych dobrych hitów. Dla mnie wzruszającym w tureckiej muzyce, podobnie zresztą jak w muzyce rosyjskiej, jest to, że śpiewanie starych piosenek, nawet niekoniecznie na nowo zaaranżowanych, wcale nie jest obciachem, wręcz przeciwnie. [Może warto, żeby polskie gwiazdy przemyślały ten "problem"?]

Hit "Rüzgar" [wiatr] remiksem nie jest, choć jego wykonawca zasłynął jako odtwórca hitów w tureckiej edycji "Idola". Barış Akarsu [imię Barış chyba zobowiązuje do zostania piosenkarzem] to osobowość na miarę Jamesa Deana. Zaczynał jako kaowiec w hotelowej dyskotece, zabłysną w telewizyjny show, wydał 2 płyty [trzecia ukazała się pośmiertnie], zagrał w lubianym serialu, a na koniec umarł tragicznie i młodo. Niestety. A miał naprawdę dobry głos i ciekawe piosenki.

"Rüzgar" nie ma być może wybitnego teledysku, ale podoba mi się jak piosenka. O czym mówi - ano o tym, że podmiot liryczny czuje się jak wiatr, ale nie wie dokąd ma wiać, więc czeka na bodziec od "ciebie" ["ciebie" zapewne jest rodzaju żeńskiego i jest niewątpliwie piękne]. Piosenka o miłości, ale w sumie niezbyt banalnie i nie nachalnie opisanej [jak na tureckie możliwości rzekłaby, że miłość jest to jedynie subtelnie wspomniana]. Sam teledysk miał na celu wylansowanie pana piosenkarza - dość przystojnego rockmena, więc wybitny w swej treści nie jest. [Mnie razi w nim nadmiar czarnej kredki do oczu na tej w miarę miłej twarzy, ale po obejrzeniu kilku teledysków turkish rock stwierdzam, że niestety czarny eyeliner to norma u wielu męskich gwiazd].

I tyle. Szkoda, że niczym nowym Barış Akarsu już mnie nie zaskoczy, bo był jednym z fajniejszych muzyków na scenie młodego rocka. Pozostają jego hity sprzed 2007 r.

A tak wygrywał "Idola", wykonując piosenkę innego Barış - Barış Manço. [film widać, że zmontował jakiś wierny fan, bo trochę "ołtarzykowy" jest momentami, ale piosenka i wykonanie fajne]

16 lutego 2011

Kicz w sam raz na walentynki



Było właściwie do przewidzenia, że mój król fantastycznych teledysków powróci dość szybko na tę osobistą listę przebojów.

W dorobku Barış Manço wiele jest kwiatów, a ten postanowiłam umieścić po pierwsze z okazji niedawnych "walentynek" [fuj!], poza tym pozostaje w stanowczej opozycji do tragicznej historii przedstawionej w poprzednim poście.

"Ben Bilirim" [siebie znam] jest łatwą, lekką i przyjemną przyśpieweczką o miłości. Pełno w niej banałów w stylu "powróci wiosna", "kocham cię całym sercem" ble, ble, ble... do tego masę w nim powtarzających się fraz, więc tekstowo stoi na poziomie dispokolo. Ale tekst jest tu według mnie drugorzędny. Klasą samą w sobie i znakiem czasu jest video.

Lans na maksa z seksi laską, a w tle wszystkie dostępne w 1975 r. rozrywki. Mamy więc przejażdżkę dorożką [moment blokowania ruchu ulicznego jest godny uwagi], rowery wodne, kolejkę w parku [bohema oczywiście wozi się na dachach wagonów], samochodziki, lody, watę cukrową i ociekające lukrem buziaczki. Kończy się oczywiście spacerem nad Bosforem w blasku zachodzącego słońca. Dużo, słodko, na bogato. Państwo się bawi.

Zestawienie w teledysku lodów i wyścigów samochodzikami drugie 50% domowej publiczności skomentował tak: "Pani puka Pana, a potem lody. Perwera." Ale chyba o to chodziło twórcy. W końcu to historyczne czasy rewolucji seksualnej, która pewnie i Turcji nie ominęła [choć czasem mi się wydaje, że jednak ominęła].

Na koniec dygresja całkiem na serio, choć powyższy tekst jest raczej wesoły - nigdy nie mówcie Turkowi, że Barış Manço ma śmieszną muzykę i śmieszne teledyski. Mój kolega się prawie na mnie o to obraził, bo to przecież "klasyczny anatolijski rock" [taaak? jakoś w tym utworze nie słychać... ale niech będzie, rzeczywiście Barış grywał na mocną rockową nutę].

Dobra muzyka z mocnym [komunistycznym] przesłaniem



Stanowczo bliskie memu sercu są szalone lata 70 i 80. W Turcji brzmienia rockowe rozwijały się wówczas równie wdzięcznie jak na zachodzie Europy.

Cem Karaca - wykonawca, któremu los nie poskąpił talentu muzycznego, ale i dramatów osobistych, jak chociażby przymusowa emigracja z powodów politycznych na przełomie 1979 i 1980 r. Piosenkarz niemalże kultowy w kręgach młodzieży studenckiej spragnionej wolności i radości, jaką niosły ze sobą ideały Marksa i Engelsa. [Do dziś kilkoro moich znajomych Turków dziwi się, dlaczego cieszy mnie upadek komunizmu w Polsce, jak to samo dobro i szczęście przecież... no cóż... załóżmy, że oni zwyczajnie nie przerobili pewnego etapu historycznego i o zwyczajną zazdrość chodzi].

Jednak nie o polityce, lub może nie do końca o niej, traktuje utwór "Tamirci Çırağı" [w mym autorskim tłumaczeniu: mechanik-praktykant].

Jak można wywnioskować z teledysku, a jest on dość sprawnie i stylowo zrealizowany, mechanik zakochuje się w uroczej brunetce, posiadaczce najpiękniejszych w mieście oczu i jednocześnie samochodu marki o jakiej zawsze marzył nasz praktykant. Jeśli przyjrzeć się bliżej tekstowi pieśni, ściśle związanemu z videoklipem, miłość i pożądanie kobiety porównywane jest z fascynacją ukochanym samochodem [ot, taki tradycyjny turecki żarcik]. O czym mówi piosenka - no właściwie każdy widzi. O miłości rodem z biednych przedmieść, o buntowniczym życiu mechanika, który żeby coś osiągnąć i odciąć się od niemiłych wspomnień z dzieciństwa, nie dość, że ciężko pracuje to jeszcze wstępuje na drogę przestępczą, no oczywiście o pięknych paniach i pięknych autach [ten topos się w muzyce ogólnie od lat nie zmienia], oczywiście jest też dramatyczny finał [ku mej uciesze zakończenie historii pozostaje nieznane].

Mnie wzrusza kilka momentów, a mianowicie: pani z burżuazji, pan z klasy robotniczej [taki kopciuszek z odwróconymi rolami, piękne i komunistyczne, a jakże], no ale miłość zdaje się zwycięży. Ponadto oczywiście ten samochód zachodniego fasonu, tudzież tureckie drinki [paskudne w smaku i zapachu - anyżówka z wodą], no ale tradycja topienia smutków w szklaneczce lub dodawanie sobie kurażu szklaneczką specyfiku świętą tradycją jest. Jak już wspomniałam wcześniej urzekające jest zakończenie teledysku, rzekłabym nawet oryginalne na wtedy - do końca nie wiadomo, czy ratując swoje ukochane auto z pożaru mechanik szczęśliwi powróci w ramiona swej ukochanej, która zaniepokojona obserwuje zajście, czy jednak nie...

Muzyka - klasa sama w sobie. Pewnie dlatego, że lubię taką muzykę. Warto obejrzeć, warto posłuchać.

A na koniec zagadka - jakiego polskiego piosenkarza przypomina pan Cem Karaca w teledysku nr 2, rodem z domowego przedszkola? [łezka się w oku kręci patrząc na te kryształowe wazony i regały rodem z Domów Towarowych Centrum, nie?]



Na odpowiedzi czekam... a no czekam :)

9 lutego 2011

Mogła być Madonną, a została Violettą Villas



Żeby nie było, że w Turcji śpiewają tylko na smutno.
Ajda Pekkan [rocznik 1946!], superstar znana z melodyjnych piosenek pop jak również niezliczonych operacji plastycznych. Reprezentantka kraju na konkursie Eurowizji anno domini 1980 [wtedy jeszcze wyglądała z miarę naturalnie]. Posiadaczka głębokiego głosu i solidnego warsztatu wokalnego.

Utwór "Eğlen Güzelim" [ciesz się piękny - jak podaje mój translator online] pochodzi z roku 1996. Teledysk, jak to teledysk z lat 90. Odpicowana niewiasta lansuje się na salonach łasa na spojrzenia młodych, pięknych i bogatych chłopców. Generalnie chodzi o zaprezentowanie wokalistki z jak najlepszej strony. Wzruszającym momentem tego klipu było dla mnie kompletne nie zgranie ruchu warg piosenkarki z muzyką z playbacku [ale co tam, 15 lat temu technika nie była jeszcze doskonała].
Warto zaznaczyć, że w chwili kręcenia tego teledysku pani Ajda liczyła lat 50 [a zatrudnieni statyści pewnie byli około 20letni], i nieźle się trzymała [tzn. twarz jeszcze jej nie odpadała].
Łezka mi się w oku zakręciła jak zobaczyłam te wszystkie przecudnej urody stroje, stylizacje wnętrz, samochody i ogólny lans szalonych lat 90. W sumie w Polsce wtedy panowała bardzo podobna moda, teledyski prezentowane w coniedzielnym koncercie życzeń też były "na bogato", stroje piosenkarek ociekały cekinami i sztucznymi brylantami [panowie prężyli się w błyszczących smokingach], no i te loki blond, jak Bogumiła Wander.
Muzycznie bardzo ładnie, klasycznie, nie nachalnie i popowo. Piosenki słucha się przyjemnie głównie dlatego, że Ajda ma dobry głos.

Gdybym miała porównać ją do jakiejkolwiek znanej mi polskiej gwiazdy - ze względy na wiek, włosy blond i ogólną tendencję do przesady pewnie najbliżej byłaby Violetty Villas, operacje plastyczne i znów blond loki pozwalają ją porównać do Dody. Villas czy Doda - wybór trudny, ale Ajdy Pekkan i tak warto posłuchać.

[a tak wyglądała na początku swej kariery - teledysk nr 2 ma również walory kabaretowe, niestety słaba znajomość języka nie pozwoliła mi dotrzeć do sedna dowcipu]

8 lutego 2011

Hüzün



Niniejszy post wiąże się ściśle z poprzednim, choć na oko na to nie wyglądają. Łączy je pozamuzyczna postać Nuri Bilge Ceylana, który bardzo chętnie zatrudnia do filmów swojego przyjaciela, jednocześnie piosenkarza Yavuz Bingöl'a.

Yavuz Bingöl zaliczany jest przeze mnie fo grupy tureckich all time killers. I wypełnia pragnienie męskiej muzyki w dobrym wykonaniu, której tak brakuje na polskim rynku. Odkąd artyści tacy jak Niemen, Riedel czy choćby obśmiewany Stan Borys wycofali się z szerokiego obiegu, zapanowała wokół mnie pustka. A w Turcji muzyka żeńska to właściwie nowość, tam panowie mają we krwi muzykę, nie wstydzą się śpiewać i czynią to bardzo często, również publicznie. Stąd pewnie cała masa genialnych i zwyczajnie dobrych piosenkarzy na rynku tureckim.

Yavuz wpisuje się w nurt balladowy [ukochany turecki], o miłości, smutku, generalnie o życiu które ciężkie jest. Jest to artysta wykształcony muzycznie. Sam tworzy muzykę i teksty swoich utworów. Wiele u niego nawiązań do tradycyjnych tureckich brzmień ludowych, choć na swoich najnowszych płytach flirtuje z nowoczesnymi rytmami i aranżacjami. W kontekście twórczości Yavuz Bingöl'a zwracam uwagę na pojęcie "hüzün" - wszechogarniającej tureckiej depresji [ale tylko tureckiej, inna już hüzün nie jest]. To w skrócie o ogóle twórczości pana Bingöl'a.

A sam utwór "Yar Demedin" [wodospad] - o życiu jak rzeka, życiu smutnym ciężkim i brutalnym. Wybrałam ten teledysk, bo jest sprzed ery teledysków "na bogato" [w Polsce byśmy rzekli że zalicza się, do ery discopolo]. Artysta we flanelowej koszuli, przygrywając na saz, płynie przez kraj ojczysty. Pokazuje niezbyt piękne wsie, dzieciaki dla których jedyną rozrywką jest iść popływać w rzece, zmęczonych życiem starców, a to wszystko zatopione w ascetycznie pięknej tureckiej przyrodzie.
Wzruszyła mnie scena męskiego muzykowania na werandzie przykrytej eternitem. Scena mówi wiele o Turkach - jest ciężko, ale się spotkamy, zagramy, zaśpiewamy i będzie nam lżej.
Doceniam jeszcze jeden aspekt tego teledysku, takie coś nieuchwytnego, co się dostrzega jeśli albo mieszkało się w tym kraju, albo zna się przynajmniej tamtejszych ludzi, i to nie tych z najwyższych sfer. To taki rys tureckiego ludowca - od wąsów, niegustownego ubrania, skleconego naprędce domu począwszy, skończywszy na umiłowaniu rodziny, swojej rodzinnej miejscowości i ojczyzny. [ale się mądrusio rozpisałam, więc pora kończyć]...

Yavuz Bingöl jeszcze nie raz zagości na tym blogu, bo ma kilka lubianych przeze mnie hitów okraszonych fajnymi teledyskami [ciekawe czy robił mu je NBC?] ;)

Polecam go, tylko uważajcie na hüzün.

Zardzewiałe śrubki też fajnie grają



Nie bez powodu zamieszczam właśnie TEN teledysk grupy Replikas [najbardziej awangardowej grupy jaką odszukałam w Turcji]. Panowie grają post-rock w wersji istambulskiej.
Brzmienia Replikas nie potrafię porównać do żadnego zespołu jaki znam [pewnie dlatego, że tego typu muzyki słucham sporadycznie]. Z wrażeń "na szybko" jakie miałam po pierwszym przesłuchaniu kilki ich utworów - muza wdzięcznie wwierca się w mózg, jak zardzewiała śrubka [ze wszystkimi konsekwencjami tej rdzy].

A dlaczego TEN teledysk - bo dzięki niemu odkryłam Replikas, a jak odkryłam - ano... szukałam sobie na youtube fragmentów filmów Nuri Bilge Ceylana.
Tłem obrazkowym do utworu "Akis" [co tłumaczy się echo, i tyle na temat tekstu, bo reszta to same dźwięki] są obszerne fragmenty pierwszego ważnego krótkometrażowego filmu pana NBC właśnie [aha, "koza" to po turecku kokon, a nie rogate zwierzę zaliczane do małych przeżuwaczy]. Warto zapamiętać nazwisko Ceylana, bo po pierwsze jest bardzo ciekawym reżyserem współczesnego kina tureckiego [docenionym m.in. złotą palmą w Cannes 2009 za "Trzy małpy"], po drugie tworzy fajne fotografie [co poniekąd wynika z jego talentu filmowego, albo odwrotnie], no i ma uroczą młodą żonę Ebru, która również fotografuje [moim zdaniem lepiej od niego]. O Ceylanie mogłabym wiele napisać, bo uwielbiam jego filmy od dość dawna, tylko po co odbierać kochanym blogosłuchaczom przyjemność poszperania samemu i sprawdzenia kto to taki ten NBC?

NO i klops! Miało być o muzyce, wyszło o filmie - polecam i Replikas i Ceylana!

6 lutego 2011

Po imprezie, czyli Sıla - królowa dyskotek


Choć Turcy słyną z umiłowania dla swoich all times superstars [czyli wykonawców, którzy od dziesięcioleci wykonują ich ukochane hity], świat pędzi naprzód i jak grzyby po deszczu pojawiają się nowości.
Sıla Gençoğlu - myślę, że śmiało można ją nazwać turecką Rihanną zadebiutowała w 2007 r. i od razu podbiła rynek lokalny, ale również cypryjski, grecki i pewnie jeszcze wiele innych - tam gdzie są młodzi Turcy, tam jest Sıla [myślę, że bez niej nie obędzie się żadna impreza tematyczna w Hamburgu czy Londynie]. "...Dan Sonra" to pierwszy singiel z pierwszej płyty artystki. Wikipedia podaje, że królował 3 miesiące na szczycie listy przebojów, był również 12stym najczęściej oglądanym teledyskiem online w roku 2007/2008.
Sam tytuł oznacza "... Po". Po czym? Generalnie po imprezie. Tekst pełen ekspresji opowiada o imprezie, szybkiej kasie itp. [wybaczcie spłycenia, ale posiłkuję się jedynie translatorem tureckiego online, a i tu muszę wykazać się literackim talentem, żeby wyskakujące zlepki słów zinterpretować jakoś po ludzku].
Sam teledysk jest bardzo światowy - stylistycznie nawiązujący do twórczości, dobrze znanych z telewizji, zachodnich gwiazdek muzyki pop. Dominuje czerwień - kolor orientu, gniewu, miłości, ognia, kwintesencja tureckości. Mamy migające światła alarmowe, DJ'a, hiphopowe sample w trakcie, nawet motyw totalnej demolki przy pomocy piły mechanicznej. W przeciwieństwie do zamieszczonego poniżej klipu Barış Manço, temu wideo nie przyświecał żaden wysublimowany scenariusz - ot ma być ostro, sexi i imprezowo. Dla młodzieży żądnej zachodniego stylu życia w sam raz.
Warto pochylić się nad aspektem "sexi" tego teledysku. O ile Rihanna zapewne paradowałaby półnago, Kate Perry świeciłaby biustem w lateksie, a Kylie Minogue otoczona wieńcem naoliwionych tancerzy wiłaby się uroczo, o tyle Sıla tańczy w... marynarce pod którą skrywa koszulę z długim rękawem, do tego spódnica do kolan [nie żadna mini!] i tylko frywolnie rozpięty guziczek w okolicach dekoltu zdradza, że to właśnie o sex chodzi. Pojawiający się w trakcie teledysku rapujący MC adoruje piękną wokalistkę, ale bezdotykowo. Nie od dziś wiadomo, że epatowanie wyuzdanym seksem nie służy popularności telewizyjnej w Turcji. Musi być przyzwoicie, no w miarę przyzwoicie [w każdym razie biust na wierzchu to jeszcze nie te czasy, może za 10 lat].
Uwagę zwraca talent wokalny Sıla. Tureccy odbiorcy jednak nie dają się nabierać na komputerowy tuning w związku z czym wokalista, żeby osiągnąć sukces MUSI UMIEĆ ŚPIEWAĆ. [tu polecam inne, bardziej akustyczne wykonania piosenkarki, gdzie rozwija w pełni swoje możliwości].
Słuchać czy nie słuchać? Oczywiście, że słuchać Sıla! Bo jej piosenki, oprócz teledysków i łupiących rytmów, posiadają tekst rozbudowany literacko do niewyobrażalnych przez zachodnich twórców rozmiarów.

[Pozdrowienia dla Halil'a - to on zaproponował właśnie tę wokalistkę]

5 lutego 2011

Na dobry początek prawdziwy anatolijski rock



Barış Manço twórca rocka progresywnego, kultowa postać tureckiej sceny muzycznej lat 60, 70 i 80. Niestety tragicznie zmarły w 1999 r. [niech mu w niebie dane będzie 7 dziewic]. Znany najbardziej z poruszających serce wykonań ballad o tęsknocie i niespełnionej miłości. Wszystko w stylizacji a'la Jesus Christ Superstar.

Teledysk do utworu "Yar Ola" [co oznacza mniej więcej rozdarty, podzielony - ale pewna nie jestem] nakręcony został w Kapadocji [prawdopodobnie w okolicach Doliny Miłości, a jakże, bo o miłości tragicznej owa pieśń traktuje]. Nie to jednak przykuło moją uwagę. Zaskakujące jest podobieństwo muzyczne i stylistyczne teledysku do wykonań polskiego wokalisty Stana Borysa. W pierwszej chwili utwór skojarzył mi się nawet ze Skladami.
W samym teledysku ujmują nie tylko krajobrazy, sielskie scenki damsko - męskie przy wozie drabiniastym [ale bez perwery, Turcja to nie USA, to nawet nie Polska lat 70, żadnych całusów, żadnych rozkroków czy lubieżnych tańców, musi być przyzwoicie, tragicznie, patetycznie i jest!]. Mnie urzekł image wokalisty, bo przecież on tutaj jest gwiazdą. Odziany w pas niczym z polskiego Podhala [niestety portek nie zdobią barwne parzenice, ale peleryna i krój koszuli nawiązuje co nieco do stylistyki tak dobrze znanej z serialu o Janosiku] kroczy dumnie po skałach. Swego Janosika zakochanym wzrokiem śledzi opalająca się na kapadockiej hali Mryna, ubrana w strój dzianinowy, epokowy [stylizacja Xymena Zaniewska]... tylko wypatrywać aż wpadną Pyzdra z Kwicołem. Do tego na sam koniec Barış wyjawia swój skrywany przez cały teledysk sekret - tak tęsknił za swą ukochaną, tak śnił o malinowym chruśniaku, że wyrzeźbił... no właśnie co? [tu bez brzydki skojarzeń proszę, to ani muchomor sromotnikowy, ani inny grzyb] Oto najzwyklejsza na świecie tufowa wieża, forma skalna tak charakterystyczna dla Kapadocji.
Muzycznie - klasyka rocka, z bardzo dobrym wokalem. Można się śmiać i można się wzruszać. Ja osobiście wzruszyłam się bardzo.

Na marginesie: Lata 70 były równie szalone w Ameryce, Polsce jak i Turcji. Trendy muzyczne i modowe nie znają granic.